Obłok Obłok
2715
BLOG

Dekret i młot, czyli face lifting sumienia

Obłok Obłok Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 49

Dr Jerzy Bukowski zestawił dziś znowu Ryszarda Kuklińskiego z niejakim J., ślepcem od wrony. Bukowski, czyli nasz salonowy Sowiniec, niemal cały czas wolny poświęca problemowi słusznych lub niesłusznych pomników i generałów. Nie wątpię w jego szlachetne intencje, chociaż jego pasja trochę mnie śmieszy, trochę rozrzewnia. Przyznam jednak, że budzi we mnie coraz większy sprzeciw.

Traktując serio Sowińca, każda partia polityczna powinna przedstawić w swoim programie spis postaci historycznych do czczenia i listę proskrypcyjną kanalii dziejowych. Po objęciu władzy taka partia byłaby zmuszona w konsekwencji wydać stosowne dekrety o czczeniu i bezczeszczeniu postaci z obu list– obowiązujący rzecz jasna obywateli.

Oprócz tego każda nowa władza miałaby wznosić pomniki czczonych i burzyć pomniki pogardzanych, a każdy minister obrony narodowej miałby pośmiertnie awansować jednych, a degradować drugich. W zależności od opcji politycznych i ideologicznych kolejnych ekip rządzących, oraz częstotliwości ich zmian, statystyczny Polak mógłby za swego życia obejrzeć kilkanaście, a nawet ponad dwadzieścia cykli przestawiania pomników na skwerku koło swego domu.

Przy cmentarzach powstałaby magazyny przejściowe nagrobków i pola dla zapasowych pochówków i ekshumacji – bowiem Sowiniec chciałby także, by kanalie pozbawiać grobów na alejach zasłużonych narodowych nekropolii. Jednak w razie zmiany władzy na nieprzychylną opcjom ideowym Sowińca, kanalie trzeba by z powrotem pochować na alejach zasłużonych – już jako prochy godne czci, uhonorowane paradnym granitem.

Przy takich zabiegach pomnikowo-cmentarnych zupełną łatwizną byłaby działalność departamentu awansów i degradacji pośmiertnych w MON.

Szczęściem w nieszczęściu, że tzw. polityka historyczna w swoich wariantach nie sięga zbyt głęboko w przeszłość naszych dziejów – bo może trzeba by było co jakiś czas burzyć i odbudowywać stare pałace, pozostałe po rodach związanych to z konfederacją targowicką, lub – przeciwnie – z barską. W niektórych przypadkach trzeba by je burzyć i odbudowywać połówkami, bo jakiś ród w jednym pokoleniu mógł być zdradziecki, a w innym tak patriotyczny że ho ho ho...

Innym szczęściem jest, że Sowiniec nie zajmuje się pamiątkami słowa pisanego – artefakty biblioteczne po przemiale na makulaturę, lub spaleniu, są dość trudne do odtworzenia.

A tak już zupełnie poważnie. W dziejach narodu nawarstwiają się rozmaite idee, religie, wartości etyczne, poglądy społeczne, tendencje polityczne, prądy i dzieła artystyczne – niejednokrotnie przeciwstawne. Budziły silne, czasem sprzeczne emocje u ich powstawania, rozkwitu czy przezwyciężania, a później – takie czy siakie – weszły w katalog doświadczeń historycznych, budując tradycje.

Dobre czy złe tradycje są przedmiotem rozmyślań, konfrontacji poglądów, wreszcie źródłem wyboru postaw wobec spraw współczesnych, rzutują też na wybór kształtu pożądanej przyszłości. Dzieje się tak w wymiarze osobistym każdego z nas, w obrębie tradycji rodzinnej, społeczności lokalnej, wreszcie w skali kraju, kontynentu czy świata, także w wymiarze narodu i ludzkości.

Im więcej wiemy o kulisach zdarzeń dobrych i złych, o ich percepcji przez ówczesnych uczestników, tym bardziej możemy zgłębić tradycje i pojąć siebie – jako jednoczesnych następców i protoplastów, pokolenie przejściowe, etap w historii.

Nic się na nas nie zaczyna i nic się na nas nie kończy, jesteśmy epizodem między naszymi przodkami a następcami.

Paradoksalnie – nasz czas i przestrzeń nie są ograniczone niczym poza przyjściem (powstaniem) i nieuchronnym odejściem. Tak się ma z człowiekiem, stworzonym przez niego związkiem (np. małżeństwem), grupą ludzi połączonych wspólną myślą i zamiarem, pokoleniem, czy formacją ideową lub polityczną. Wszystkie te formy bytu są (na swój czas) nieograniczone i wolne w wyborach, ale przecież jednak skończone. Wszystkie w swoich przedziałach czasowych funkcjonują nie tylko obok siebie, a też wzajem się przenikają.

To wzajemne przenikanie i zazębianie - wokół osi czasu zegarów i kalendarzy – tworzy ciągłość dziejów (rodziny, narodu, tradycji, wartości). Tworzymy część warkocza dziejów o wielu splotach, w których wątki zanikające są podejmowane nowymi. Wszystko, co się zdarzyło i znalazło swój koniec, zostało w ten warkocz bezpowrotnie wplecione w swoim wskazanym przez dzieje miejscu. Jako takie stało częścią wieczności (czy to rodziny, czy narodu). W tej wieczności znajdują się szuje i zdrajcy, niezłomni i wyklęci, zwykli zjadacze chleba i herosi – wraz ze swymi chwalebnymi czy haniebnymi dokonaniami.

Nie zmienimy biegu dziejów obalając pomniki i wykreślając szujom nadane ongiś godności – tak samo, jak nie chcemy, aby ktoś obalał pomniki postawione przez nas i wykreślał godności, które nadaliśmy swoim herosom. Wszystko co powstało jest świadectwem jakiegoś fragmentu dziejów. Przestrzeń dziejów narodu to nie mieszkanie, z którego, żeby wstawić nową, trzeba wynosić starą kanapę.

Nie odstanie się to, co stało się w przeszłości i znalazło swój kres. Nie przerwiemy biegu dziejów w jakimś momencie, próbując wkroczyć tam dekretem czy młotem. Takie akty są wyrazem bezsiły w mierzeniu się z dziedzictwem przeszłości. Choćby w tym dziedzictwie znalazły się zdarzenia i osoby przyprawiające o wstyd czy obrzydzenie, to musimy je pozostawić – pod osąd kolejnych pokoleń, ku nauce i przestrodze (a może zupełnie innym ocenom, całkiem nam nieznanym, bo pozostającym poza naszymi wyobrażeniami o przyszłości).

Tu nie miejsce na młot czy dekret – tu miejsce na gorzką refleksje nad tym co działo się z nami i wokół nas całkiem niedawno - za naszego życia, czy życia naszych ojców. To sprawa mentalności, psychiki, porządku moralnego i etycznego, surowej samooceny. Nie uciekniemy od tego demonstracyjnymi aktami – tym bardziej, że w dłuższej perspektywie przyszłości to nie my będziemy ferować oceny zdarzeń minionych dziesięcioleci, a sami będziemy oceniani, jako część tego czasu. Prosta podmiana jednego generała na drugiego nic tu nie wnosi, przypomina raczej zmianę dekoracji teatralnych z jednego aktu na drugi.

Ważniejsze od odebrania stopnia wojskowego jakiemuś renegatowi jest przekazanie świadectwa czasu i naszego udziału w tym, że ten osobnik dostąpił tego stopnia, zawładnął państwem i społeczeństwem, a w końcu sięgnął po prezydenturę w warunkach niemalże demokracji.

W tym rozrachunku dla naszych następców nic nie będą znaczyły młoty i dekrety, którymi chcemy się pozbawić wstydu. Nic też nie będą znaczyły wzajemne oskarżenie, że to jakiś wredny ktoś coś, ale na pewno nie ja... Nie próbujmy za pomocą młota i dekretu przekonać siebie i naszych wnuków, że jesteśmy zbiorem kryształowych dusz – bo to próba jednego wielkiego zbiorowego oszustwa i sięgania po rozgrzeszenie bez rachunku sumienia.


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo