Obłok Obłok
872
BLOG

Oligarchia czasu walki

Obłok Obłok Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

"Najogólniej rzecz ujmując, oligarchia to rządy mogące upodabniać się do dyktatorskich, które cechują się przywłaszczeniem suwerennej roli w państwie przez dość wąską grupę, np. wyodrębnioną ze starszyzny rodowej lub elit majątkowych. Grupa rządząca jest zamknięta i wszystkie najważniejsze stanowiska w państwie oraz realna władza jest sprawowana przez jej członków. Nawet jeśli w obrębie elity władzy toczy się mniej lub bardziej zakulisowa walka o władzę, to oligarchia na zewnątrz występuje zdecydowanie jednolitym frontem, starając się nie dopuścić do władzy innych grup społecznych."

Powyższy cytat odnosi się do ogólnej natury zjawiska, bo pochodzi z wikipedii, a nie z aktualnych polemik publicystów. Gdy jednak „starszyznę rodową lub elity majątkowe” zastąpimy „starszyzną (lub elitą) partyjną”, to z uogólnienia miękko lądujemy w kraju nad Wisła, A.D. 2017.

W pierwszym składzie rządu Beaty Szydło mieliśmy czwórkę ministrów bezpartyjnych - Morawieckiego, Streżyńską, Bańkę i Szałamachę. Mimo że z tej czwórki z rządu wyleciał tylko Szałamacha, to bezpartyjnych pozostała tylko parka - ona od informatyki i on od sportu. Rachunek się zgodzi, gdy przypomnę, że Morawiecki wyczuł bluesa i w marcu 2016 się zaPiSał.

Rzecz jasna dzisiejszy polski minister to nie oligarcha na wzór bizantyński (a współcześnie rosyjski, ukraiński czy inny postsowiecki) – przynajmniej nie każdy minister. Bańka czy Streżyńska nie dysponują żadnym znaczącym potencjałem finansowym czy gospodarczym państwa - prócz przydzielonych im do dyspozycji środków budżetowych. Są w tym skrępowani zapisami celowymi ustawy budżetowej, a w kategoriach nepotyzmu (rozdawnictwa stołków) wiele nie porządzą, ot co najwyżej mogą rozdać parę etatów administracyjnych

Bogate związki sportowe mają ministerstwo w nosie i nie pozwolą sobie nikogo wpakować, a w ubogich - potrzebujących dotacji państwowych – nie da się korzystnie ulokować zasłużonych towarzyszy partyjnych, forsa za mała. Nie da się też postanowieniem ministra wykreować jakiś miernot na mistrzów czy medalistów, więc ministerstwo sportu to obszar mało atrakcyjny dla środowiska partyjnego. Oddanie go uczciwemu i kompetentnemu zapaleńcowi pokroju Bańki to w istocie pozbycie się problemu.

Streżyńska ma jeszcze gorzej, bo chodzi po grząskim gruncie wieloletnich zaszłości korupcyjnych na połączeniu administracji państwowej z branżą informatyczną, strukturalnie mocno niezależną od władzy, bo prywatną. Tu trzeba być fachowcem pełną gębą o wielkich walorach (oporach) etycznych i tyrać. Żadna atrakcja. Co prawda można pójść na łapówy (niemałe), ale łatwo wejść na minę – PO przez osiem lat władzy wniknęła w środowisko IT swoimi saperami. Streżyńska dobrze robi swoje, ale jakby nie dogadywała się z otoczeniem partyjnych dygnitarzy w radzie ministrów – ma kłopoty, bo poszczególne resorty chcą się „cyfryzować” samodzielnie, być może licząc na cyfry procentów od zawieranych kontraktów.

O oligarchizacji władzy pisowskiej zadecydowano formalnie jesienią ubiegłego roku, w trakcie restrukturyzacji rządowego sektora zarządzania finansami i rozwojem gospodarczym, czyli wraz z rozwiązaniem wielkiej trójki.

Wcześniej bezpartyjnego Szałamachę, ministra finansów, uzupełniał bezpartyjny minister rozwoju Morawiecki i był to duet budżetowy, czyli dysponujący płynnymi środkami w ramach ustawy budżetowej i programów rządowych. Dochodził do tego Jackiewicz – minister skarbu państwa – faktyczny dysponent majątku trwałego w firmach państwowych i udziałów w firmach z decydującym udziałem kapitału państwowego. Ten, rzecz jasna, był członkiem PiS-u, bo dostał do rąk rąk uprawnienia właścicielskie wobec spółek skarbu państwa, czyli tego, co popularnie nazywamy przedsiębiorstwami państwowymi – w praktyce tysiące posad w administracji tych firm i tyleż członkostw w radach nadzorczych.

Ministrowie resortowi byli klientami tej trójki w procesie zarządzania majątkiem swoich domen, co wymuszało grę zespołową, w której niby wszyscy się wzajem wspomagali, ale – niestety - wszyscy wzajem patrzyli sobie na ręce. Ciężko było coś coś urwać. Przedmiotem powszechnej nienawiści był Jackiewicz, który formalnie decydował o stołkach - bez jego parafki nie dało się wprowadzić na posadę czy apanaże krewniaka czy partyjnego koleżkę.

Zasłużeni towarzysze partyjni – jak choćby Macierewicz – buntowali się, że nie mogą bez Jackiewicza wsadzić na obrywkę w radzie nadzorczej przedsiębiorstwa pracującego na rzecz ich resortu jakiegoś swojego faworyta czy sługusa – czy to Berczyńskiego, czy to Misiewicza. Jak Jackiewicz się stawiał, to trza było chodzić do Szydło, a jeszcze lepiej (trudniej) do Kaczyńskiego. Nie dziwota, że w końcu Jackiewicz wyleciał – był za mały w strukturze partyjnej i za bardzo wadził dygnitarzom wyższej kategorii.

Gorzej, że wraz z wyrzuceniem Jackiewicza zlikwidowano jednolitą strukturę zarządzania skarbem państwa, kawałkując to na domeny ministerialne. Pisałem o tym w notce „Błogi żywot dojnej krowy”, sugerując, że ministrowie, skoro już chcą, mogą wpływać na skład zarządów przedsiębiorstw pracujących na rzecz ich ministerstw, ale nadzór właścicielski (rady nadzorcze kontrolujące poczynania zarządów) powinny być w innych rękach (sugerowałem powołanie Ekonomii Skarbu Państwa, merytorycznego organu nadzoru nad zarządami przedsiębiorstw, działającego jako urząd, a nie osoby na fuchach).

Oczywiście guzik z pętelką – od czasu dymisji Jackiewicza taki np. minister od energii wsadza do zarządu firmy energetycznej swojego Jasia, a do rady nadzorczej swojego Stasia, podobnie np. minister transportu do spółki kolejowej - i wała komu to tego. Przeciwny temu Szałamacha wyleciał z posady zaraz po Jackiewiczu, a pokorną alfą i omegą od ekonomii, finansów i gospodarki stał się karierowicz Morawiecki, niegdysiejszy wieloletni pracownik i prezes-figurant hiszpańskiego pomiotu bankowego w Polsce, działającego pod firmą Bank Zachodni WBK.

Morawiecki gada jak nakręcony o perspektywach rozwojowych i innowacyjności (dobrze chociaż, że przestał gaworzyć bezsensownie, ale pod postpeerelowską publiczkę, o odbudowie przemysłu ciężkiego), tymczasem ministrowie resortowi budują swoje odrębne dominia, obsadzając je - każdy swoimi lennikami.

Ten rozpad jako tako zwartej domeny państwowej łączy się, co gorsza, z wewnętrzną walką o poszerzanie swoich stref wpływu – ostatnio, jako przykład, ujawnił się konflikt między Streżyńską i Macierewiczem o kontrolę MON-u nad cyfryzacją kraju. Przegra rzecz jasna Streżyńska, bo jest zaledwie sprawnym bezpartyjnym fachowcem, a Macierewicz to zasłużony towarzysz pisowskiej walki i męczeństwa, partyjny dygnitarz, oligarcha dysponujący sporym zasobem gospodarczym i budżetowym, ktoś niczym dawny sobiepan i warchoł - w najgorszym, bo partyjnym wydaniu, walczący o swoją pozycję polityczną nie swoim, ale tym, co powierzono mu do obrony granic Polski.

Nikt nie panuje nad tymi rozmaitymi przepychankami mniejszych i większych dygnitarzy, bo to wszystko jest grą o najlepsze pozycje do walki o schedę po Kaczyńskim. Majątek narodowy stał się zasobem finansowym dla pozyskiwania zwolenników do frakcji dzielących skórę na niedźwiedziu – a wszystko to w ramach jakiejś tam partii politycznej.

Ktoś powie, że majaczę czy bujam w Obłokach, bo dzisiejsza władza jednością jest, co widać jak na dłoni, bo płaci 500+, buduje mieszkania+ i kupuje gaz+ w Ameryce. Ktoś powie, że władza jest jednością, bo tak mówi w radiu i telewizorze. Tyle tylko, że prócz tego słuchać trzeszczenie i widać rysy – jakby jednak coś miało się walić. No cóż, z przytoczonego na wstępie cytatu przypomnę zdanie:

Nawet jeśli w obrębie elity władzy toczy się mniej lub bardziej zakulisowa walka o władzę, to oligarchia na zewnątrz występuje zdecydowanie jednolitym frontem, starając się nie dopuścić do władzy innych grup społecznych”.


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka