Obłok Obłok
681
BLOG

Smok urojony

Obłok Obłok Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 84

Społeczeństwa wielu krajów Europy Zachodniej powiększyły się od II połowy XX wieku o sporą ilość ludności napływowej. Był i jest to proces długotrwały, z różnorodnymi fazami i formami napływu. Trwa po dziś dzień i będzie trwał nadal.

Polska optyka problemu jest zupełnie zewnętrzna i rozmija się z istotą problemu, bo opiera się na widzeniu tych społeczeństw jako tworów rozdzielonych na rdzennych i przybyszów - co więcej - na teorii nieuchronnego i wyniszczającego konfliktu kulturowego między obiema tak wyodrębnionymi grupami. Jest to punkt widzenia zadziwiający, gdy tylko uwzględnimy nasze wielowiekowe doświadczenia historyczne.

I. Wczoraj

Historycznie rzecz ujmując społeczność Polski od samych początków rozwijała się w warunkach nieustannego napływu ludności z zewnątrz. Napływ ten miał wieloraki charakter, ale z grubsza można mu przypisać dwie tendencje. Jedna opierała się o sterowany przez władzę (i właścicieli dóbr prywatnych) import potrzebnych fachowców, druga – spontaniczna - była konsekwencją otwartości państwa na przybyszów wszelkiej maści.

Import fachowców” obejmował jednostki czy grupy ludzkie ważne nie tyle ilościowo, co przynoszonym przez nie wkładem kulturowym, cywilizacyjnym i prawnym. Polskie miasta były zakładane w olbrzymiej większości na prawie niemieckim – i nie polegało to na imporcie reguł, lecz na imporcie całych rdzeni miejskich społeczności.

Przybysze z zachodu, niekoniecznie tylko z Niemiec, przynosili i wdrażali reguły urbanistyczne, organizację i tryb wyłaniania władz miejskich, sposób funkcjonowania i regulacji organizmu miejskiego (cechy, bractwa), reguły handlu i waluty, własne sądownictwo, wreszcie regulacje stosunków między miastami a ich założycielami czy właścicielami (królem lub innymi osobami). Założyciele czy właściciele nie ingerowali bezpośrednio w funkcjonowanie organizmów miejskich, ograniczając prawa właścicielskie do poboru podatku – ich wysokością mogli regulować rozrost miast. Współpracowali za to z radami miast w rozwoju na ich terenie instytucji o znaczeniu regionalnym czy ogólnopaństwowym – jak szkoły czy uniwersytety, budowle obronne,składy strategiczne itp.

Można powiedzieć bez krztyny przesady, że powstanie i rozwój sektora cywilizacji miejskiej w Rzeczypospolitej zawdzięczamy przybyszom z innych krajów. Podobnie było z infrastrukturą kościoła rzymsko-katolickiego – jej podwaliny założyli przybysze, podczas gdy gospodarze wspierali ich przede wszystkim biernie nadaniami ziemskimi, do całej reszty odnosząc się przede wszystkim w myśl zasady „róbta co chceta”.

Polonizacja samych przybyszów i budowanych przez nich struktur nie była jakimś generalnie wyznaczonym celem państwa – odbywała się całkiem naturalnie, przez wrastanie i przemieszanie etniczne. Gdybyśmy z dzisiejszej „narodowej” perspektywy spojrzeli – na przykład - na średniowieczny czy renesansowy Kraków, to dostrzeglibyśmy miasto „multi-kulti”, miasto wielu domowych języków, wyznań, zwyczajów i kultur – miasto będące jednym wielkim tyglem mieszającym różne wpływy.

Na taki kształt centrów cywilizacyjnych Rzeczypospolitej wpływała też znacząco druga tendencja napływu ludności – spontaniczne wędrówki do nadwiślańskiego azylu całych społeczności religijnych czy etnicznych, prześladowanych w innych krajach. Przywędrowali do nas monofizyci, protestanci, a obok tego osiedlały się całkiem odmienne obyczajowo i wyznaniowo kolejne fale Żydów.

Wszyscy ci przybysze zachowywali swoją odmienność – przez wieki asymilując się do polskości w mniejszym lub większym stopniu, aż do XVII wieku praktycznie do tego nie naciskani.

Tyle w skrócie o naszych narodowych doświadczeniach z ludnością napływową i społeczeństwem wielokulturowym – bez uwzględnienia drugiego czynnika, jakim było zróżnicowanie etniczne Rzeczypospolitej w obrębie jej ludności rodzimej, to jest Polaków, Litwinów i Rusinów. To, co dziś nazywamy polskością nie jest efektem wielowiekowej walki z napływem ludności, a wprost przeciwnie. Warto o tym pamiętać.

II. Dzisiaj

Idee narodowe, jak wyznacznik organizacji społeczeństwa, narodziły się na gruncie filozoficznym w XIX wieku, a do obiegu politycznego weszły wraz z ostatecznym kresem wielonarodowych monarchii typu cesarstwa rosyjskiego czy habsburskiego. Były kontrpropozycją intelektualną (później polityczną) do idei społeczeństw klasowych, w tym jedności klas społecznych ponad granicami państwowymi i wbrew różnicom etnicznym. Jako takie stanowiły alternatywę dla tendencji bolszewickich, z tym że poddały się trendowi marksistowskiemu, czyli założeniu, że rozwój jakiejś idei społecznej (w tym narodowej) odbywa się w walce wewnętrznej (z mniej lub bardziej wydumanym wrogiem wewnętrznym).

Praktyczna realizacja idei społeczeństwa narodowego miała swój wielki wzlot i tragiczny upadek w Niemczech, w okresie zaledwie 12 lat, od 1933 do roku 1945. Wynikająca z tego doświadczenia nauka stała się bazą do poszukiwania nowych rozwiązań organizacji społeczeństwa (bo praktykę idei społeczeństwa klasowego też szlag trafił, tyle że w innym procesie w innej części Europy).

W dzisiejszej Polsce mamy do czynienia z próbą reanimacji alternatywy między bolszewickim internacjonalizmem a ideą społeczeństwa narodowego – przy czym pod internacjonalizm bolszewicki podciągana jest na siłę idea zjednoczonej Europy.

Tymczasem Europa, po doświadczeniach z ostatniej wielkiej wojny (także z jej geopolitycznymi skutkami), odrzuciła w swojej myśli politycznej obie te formuły organizacji społeczeństwa. To odrzucenie wynika z faktu, że obie te formuły niosą aspekt bezwarunkowego podporządkowana się jednostki (lub grupy) zrębom danej idei, a przeciwnym przypadku skutkują marginalizacją lub wykluczeniem ze społeczeństwa.

To właśnie sprawia, że retoryka i symbolika nacjonalistyczna (w wydaniu faszystowskim) i komunistyczna (w wydaniu bolszewickim) są objęte restrykcjami prawnymi, a klony i nurty pokrewne tych idei są kwestionowane - jako niedemokratyczne.

Poszukiwaniu nowej, uniwersalnej, formuły organizacji społeczeństwa jest o tyle trudne, że abstrakcyjne spory filozoficzne z natury rzeczy są uwięzione w formułach przeszłych i wymykają się na peryferia, a politycy, czy ewentualni realizatorzy nowych koncepcji społecznych, mają za priorytet mechanizmy osiągania i utrzymywania władzy w swoich rękach. Abstrakcyjne normy porządku społecznego znajdują swoją realizację w prawach obywatelskich i ustrojowych, te zaś – w demokracji - nie odnoszą się do konkretnych modułów wyobraźni społecznej.

W tym stanie rzeczy sformułowanie konkretnego katalogu wartości kulturowych preferowanych przez demokratyczne państwo jest po prostu niemożliwe – co nie eliminuje pytania, czy tworzenie takiego katalogu jest w ogóle konieczne.

Począwszy od czasów Oświecenia ludzie byli przyzwyczajani do istnienia jakiś tam świeckich „katechizmów” społecznych, formułujących zasady i porządek myślenia powszechnego w obszarach nie regulowanych przez prawo, co wiązało się z kryzysem ówczesnej myśli społecznej kościoła rzymsko-katolickiego, uwieszonego u klamek królów i cesarzy. Renesans tej myśli w Polsce, datowany od czasów pontyfikatu Karola Wojtyły, oparty został na konserwatywnej dogmatyce, nie uwzględniającej trendu przemian cywilizacyjnych świata zachodniego. Było to o tyle zasadne, że do wyparcia z myśli powszechnej był społeczny „katechizm” bolszewików (choć politycznie była to już w tamtym czasie rzecz schyłkowa). Jednak pewne miazmaty, te różne „wole ludu”, „zmierzchające elity” czy „demokracja to podporządkowanie mniejszości” pozostały w mechanizmach naszego powszechnego myślenia całkiem żywotne - w swoich pierwotnych, bolszewickich konotacjach.

Dostaliśmy więc swoistego „frankensteina” myśli społecznej, twór pozszywany nicią „polskiego katolicyzmu” z rozmaitych fragmentów idei narodowych i bolszewickich oraz archaicznego pojmowania demokracji.

Obserwujemy świat oczyma tego frankensteina i usiłujemy tłumaczyć sobie z tego punktu widzenia to, co dzieje się wokół nas. No cóż – można i tak. Gdyby człowiek ze środka średniowiecza zobaczył helikopter, głosiłby z pełnym przekonaniem że widział najprawdziwszego smoka wawelskiego, więc szewc Skuba, który go rzekomo zgładził, to zwyczajny oszust, a przez to całe dziedzictwo króla Kraka zostało zhańbione.

III. Poza czasem

Jakieś 60 lat temu zaczęli napływać do Niemiec gastarbeiterzy (robotnicy tymczasowi). Było to w podobne do dzisiejszego napływu Ukraińców do Polski. Warto więc przeanalizować doświadczenia niemieckie, bo te obejmują wiele kolejnych etapów i rodzajów napływu, które są jeszcze przed nami. Byłby to ważki element próby kształtowania naszej przyszłości.

Tymczasem w dyspucie publicznej cały problem ujmujemy w aspekcie szkodliwości niewielkiej retencji ostatniej fali uchodźców, co do której Niemcy przeliczyli się z możliwościami. Podobno mogłoby to wstrząsnąć fundamentami naszej tożsamości narodowej oraz zniszczyć naszą kulturę i wiarę. Czyżby były to wartości lichej próby? Według kogo?

Zachód Europy już dawno wystawił się na tę próbę i w nieporównywalnie większej skali. Wystawił się z całą świadomością, że nie wytworzy na hop siup przepisu na gotowe społeczeństwo wielokulturowe i wielonarodowościowe, z katalogiem wartości niepodważalnie wiodących - bo to proces taki sam, mniej więcej, jak opisane w pierwszej części tworzenie się społeczności w dawnych polskich miastach.

Społeczeństwo nie jest plasteliną dla polityków, bo ci przemijają, a społeczeństwo jest samoistną ciągłością. Nikt nie wie jak w następstwie ostatniego wielkiego napływu ludności do Europy ułożą się za 50 czy 100 lat relacje społeczne na poziomie jednostek czy społeczności lokalnych, a przecież to te poziomy będą decydować o obrazie i mechanizmach społeczności krajowych czy europejskiej - a nie politycy.

Nikt nie wie, czy muzułmanie którzy osiedlą się na stałe w Europie w dłuższym czasie zasymilują się obyczajowo (choć niekoniecznie religijnie) z otoczeniem, jak to miało miejsce w przypadku polskich Tatarów, czy może zechcą pozostać w większej odrębności kulturowej, jak to miało miejsce przez wiele pokoleń znacznej części Żydów.

Nikt nie wie, czy Syryjczycy, którzy się tu osiedlą nie wtopią się w lokalne społeczności jak ongiś Ormianie i w kolejnym pokoleniu nie będą mówić o sobie – jestem polskim (francuskim, niemieckim) Ormianinem.

Nikt nie wie, jaki wniosą wkład w kulturę i cywilizację europejską XXII wieku dzisiejsi przybysze – mniej lub bardziej zasymilowani. Kraje dzisiejszej Europy (w tym dzisiejsza Polska) zawdzięczają swoje specyficzne tożsamości przenikaniu różnych kultur, a stało się tak w następstwie przepływów ludności między poszczególnymi krajami.

Jedno jest pewne – na unifikację kulturową współczesnego świata w większym stopniu niż wędrówki ludów mają media, a tej unifikacji mogą zapobiec wyłącznie żywe konfrontacje między przedstawicielami różnych kultur czy religii. Dzieje się tak, bo kontakt z żywym muzułmaninem, sąsiadem z jednej ulicy czy klatki w bloku weryfikuje uproszczenie czy tendencyjne ujęcia medialne - poprzez osobiste doświadczenie. Przy takiej przyjaznej konfrontacji kodów kulturowych tworzą się trzy wartości dodane, bo u każdej z stron z osobna i jeszcze jedna – wspólna.

Społeczeństwa zachodu Europy doświadczają tego już spory kawał czasu, dlatego - mimo sporych problemów z radykalizacją socjopatycznych jednostek - w znakomitej większości opowiadają się za wzajemną tolerancją i konstruktywnym współistnieniem różnych kultur w jednym społeczeństwie.

My tego dziś nie doświadczamy, ale lepiej wiemy, co jest dla nich szkodliwe, a co da im dobrostan, bo zapominamy nauki z naszych dziejów. Za to Smok Wawelski przelatuje coraz częściej na naszym niebie - jakby chciał przeorać Obłoki.


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo