Obłok Obłok
1238
BLOG

Erdogan, demokracja europejska - i ci nieszczęśni Turcy

Obłok Obłok Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Turcja przechodzi proces istotnych zmian ustrojowych, parlament przegłosował zmianę konstytucji dającą praktycznie nadzwyczajne uprawnienia prezydentowi i ogłoszono tam referendum w tej sprawie. Niby nic do tego Unii, bo Turcja nie jest jej członkiem, ale widmo formalnej dyktatury, w kraju ważnego politycznego partnera, budzi w wielu kręgach politycznych unijnych krajów zaniepokojenie czy sprzeciw.

Te reakcje mają zasadniczo charakter polityczny, związany z obroną ideałów demokracji w rozumieniu europejskim, jednak jakoś tam wiążą się z materia społeczną kilku krajów Europy, w których zamieszkały znaczne grupy ludności tureckiej.

Skąd się wzięli ci Turcy i co tu robią, skoro husaria króla Jana jakieś 333 lat temu przegnała precz turecką nawałę i zamknęła bramę chrześcijańskiej Europę przed tym pogaństwem, zdawałoby się, na zawsze

Inwazja” na zaproszenie.

Zaczęło się na przełomie lat 50/60-tych w Niemczech, gdzie zaczynało brakować rąk do pracy – a konkretnie rąk do pośledniejszych zajęć. Powstał tam status robotnika gościnnego (Gastarbeiter). Rekrutacją objęto przede wszystkim Włochy, Hiszpanię, Grecję, Jugosławię i Turcję Pobyt takich robotników miał być średnioterminowy, kilkuletni, tak aby tymczasowo zatrudnionych nie obejmował niemiecki system socjalny i emerytalny, więc koszty ich zatrudnienia były niższe o składkę na te cele.

Gastarbeiter miał żyć tanio w niskim standardzie i popracować kilka lat, by odłożyć kupę forsy i wrócić do siebie jako bogacz.

Tak skonstruowany model stał się ważnym czynnikiem wzrostu gospodarczego Niemiec, ale stworzył problemy z zagospodarowaniem nadprodukcji. Gastarbeiterzy kupowali w Niemczech zbyt mało w stosunku do ich wkładu w gospodarkę, a eksport do krajów ich pochodzenia nie równoważył nadwyżki (po prostu Jugosławii czy Turcji nie było stać na szerszy import z Niemiec).

Wtedy spotkały się dwa trendy. Pracodawcy chcieli zachować wypróbowany zasób robotników gościnnych na stałe, a w strategii gospodarczej Niemiec pojawił się pomysł zwiększenia popytu wewnętrznego o zwiększoną konsumpcję grupy przybyszów. Przychody pracodawców stały na tyle duże, że podwyżka kosztów zatrudnienia o składki socjalne i emerytalne nie była problemem, a status rdzennych Niemców polepszył się na tyle, że masowo przenosili się do nowych, lepszych i własnych mieszkań i domów, pozostawiając na wpół opustoszałe całe miejskie kwartały komunalnych kamienic.

Nic więc nie stało na przeszkodzie by gastarbeiterzy przeszli na status stałego osiedlenia obcokrajowca w Niemczech, z prawem ubiegania się o obywatelstwo. Do dziś urodziły się w Niemczech dzieci i wnuki tej forpoczty - w mniejszym lub większym stopniu zintegrowane z otoczeniem lub wręcz wtopione w rdzennie niemiecką społeczność.

Wysoki - obywatelski - status tej grupy stał się magnesem przyciągającym kolejne fale przybyszów, już nie tylko do Niemiec, ale i innych krajów europejskich – tym bardziej, że w międzyczasie, na bazie doświadczeń niemieckich, inne kraje otworzyły się na imigrację ekonomiczną i podobnie regulowały ich status.

Przybysz może ubiegać się o zgodę na czasowe na osiedlenie się obcokrajowca - z reguły na pięć lat, z możliwością przedłużenia o kolejny taki okres – legitymuje się wówczas kartą pobytu lub swoim paszportem kraju pochodzenia. Podobnie jest przy zezwoleniu na stały pobyt obcokrajowca. Przybysz może ubiegać się też o przyznanie obywatelstwa – wtedy już przepisy kraju przybycia decydują, czy musi się zrzec obywatelstwa kraju rodzimego, czy może zachować oba paszporty.

(Uwaga - wszystkie te regulacje są czymś odrębnym od statusu uchodźców, czy to ekonomicznych czy humanitarnych z fali ostatnich lat. To zupełnie inny problem prawny, społeczny i gospodarczy, wiążący się ze statusem azylu czy pobytu tolerowanego).

Ad rem, czyli co z tymi europejskimi Turkami.

Społeczność turecka w Niemczech czy Holandii nie może być utożsamiana z ostatnią falą uchodźców, bo nie jest jej częścią. Ma przede wszystkim swoje problemy, wynikające ze znacznego zróżnicowania wewnętrznego. W pewnym stopniu wynika ono ze stopnia zasiedzenia i statusu pobytowego, a w pewnym ze zróżnicowania poglądów politycznych. Inną optykę widzenia spraw dzisiejszej Turcji mają „starzy” Turcy europejscy, inną „nowsi” ale zasiedziali i trochę już przesiąknięci europejską kulturą polityczną, inną wreszcie przybysze, którzy są w pierwszej fazie osiedleńczej.

Jakby jednak nie było, każdy z europejskich Turków, posiadający paszport starej ojczyzny, jest przedmiotem politycznych zabiegów związanych z nadchodzący referendum tureckim, bo każdy posiadacz tureckiego paszportu może wziąć nim udział – choćby przy urnach ustawionych w konsulatach. Głosowanie europejskich Turków, poza tym, że może zadecydować o wyniku końcowym, będzie miało ważny aspekt propagandowy także swoim segmentowym, europejskim wynikiem.

Gdyby turecki prezydent Erdogan uzyskał większościowe poparcie europejskich Turków, miałby ważki argument wobec europejskich pretensji – moi Rodacy, którzy żyją na co dzień w tej waszej zgniłej i bezradnej demokracji, ocenili ją surowo, optując w większości w naszym referendum za władzą silną i pragmatyczną. Nie potraficie przekonać ludzi do swoich demokratycznych ideałów u siebie, nie przekonujcie więc do nich ludzi w Turcji i mnie samego.

Nic więc dziwnego, że turecka społeczność w Europie jest przedmiotem szczególnych zabiegów Erdogana – na tym ogniu można upiec dwie pieczenie. Administracja Erdogana nie żałuje paliwa. W społeczności tureckiej – jak w każdej – funkcjonują, mniej lub bardziej reprezentatywne, elementy radykalne, które niekoniecznie szanują ustalony w danym kraju porządek zgromadzeń publicznych. Coś z tej kategorii wydarzyło się w Holandii i jakieś głupki ogłaszają na tej podstawie kres holenderskiej demokracji i praworządności.

No cóż, odwiecznym problemem krajów o otwartej demokracji i pełnym pakiecie swobód obywatelskich jest granica między wolnością zgromadzeń i manifestacji, a zachowaniem porządku w miejscach publicznych. Z reguły jest tak, że wypadku poważniejszych zagrożeń policja interweniuje - na ryzyko jej politycznego przełożonego, czyli właściwego ministra.

Miarą demokracji nie jest to, czy policja podjęła siłową pacyfikację jakiejś demonstrującej coś tam grupy, ale wnikliwa i obiektywna ocena zasadności takiej interwencji.

Na taka ocenę wpływ ma nie tylko stricte prawna ocena sytuacji zagrożenia dla porządku - takim a nie innym przebiegiem demonstracji - ale też następstwo polityczne lub społeczne wydarzeń. Np. jeżeli europejskie środowiska tureckie, przez jakieś swoje instytucje społeczne (gminy, organizacje mniejszości narodowych) lub przez ogólne organizacje polityczne będą domagały się – jako poszkodowani w swoich interesach narodowych – zbadania zasadności interwencji policji wobec demonstracji i zostanie to przez władzę zbyte jakąś okrągłą formułką – o, wtedy możemy mówić o podeptaniu demokracji i praw mniejszości.

Państwo tureckie a państwa z mniejszością turecką.

Bezpośrednią przyczyną zamieszek w Holandii była aktywność państwa tureckiego na terenie państwa holenderskiego, a raczej jej udaremnienie przez Holandię. Członek tureckiego rządu chciał przeprowadzić, bez stosownych wcześniejszych porozumień między obu państwami, agitację referendalną w środowisku tureckim, korzystając przy tym z osłony dyplomatycznej.

Stawia to pod znakiem zapytania równość agitacji politycznej prowadzonej na terenie Holandii przez zagranicę. Emisariuszowi jednej ze stron przysługiwałby status chroniony, a jego adwersarzowi przybyłemu z Turcji już nie. Zatem odmowa zezwolenia na agitację referendalną tureckiej minister nie jest naruszeniem praw społeczności holenderskich Turków, a tylko ich ochroną – przez zapewnienie równych reguł oddziaływania na nich przez zagranicę.

Akurat tutaj władze Holandii mają pełną swobodę działania, bo turecka minister jest obywatelem obcego państwa – nic tu nie ma do rzeczy jaka grupa mieszkańców Holandii jest celem jej wizyty.

Poza samą równością agitacji rząd holenderski ma w odniesieniu do zagranicznych emisariuszy jeszcze jedno narzędzie blokujące, zupełnie oczywiste w najbardziej nawet demokratycznym kraju.

Jest to zakaz rozpowszechniania poglądów sprzecznych z porządkiem danego państwa. Tutaj zakres uprawnień obcokrajowca jest o wiele mniejszy niż własnego obywatela. Jeżeli turecka minister przyjeżdża do Holandii propagować na jej terenie program polityczny zakładający wprowadzenie kary śmierci, a jej stosowanie jest sprzeczne z porządkiem prawnym Holandii, to nie będzie wpuszczona i jest to całkiem zrozumiałe – chociaż dwaj obywatele Holandii mogą w otwartej przestrzeni śmiało o zasadności tej kary dyskutować.

Holenderski Turek może chcieć wysłuchać swojej minister, czy samego Erdogana – nikt mu tego nie broni – po to ma radio, telewizor albo komputer, ale władza Holandii ma prawo bronić terytorium swojego państwa przed prowadzeniem na nim agitacji politycznej przez emisariusza obcego państwa bezpośrednio i osobiście.

Holenderski Turek może demonstrować przeciw tej prerogatywie ( w jakimś sensie) swego państwa, ale musi rozważyć szczególnie uważnie formę tej demonstracji – szczególnie dotyczy to tych, którzy mają zgodę na czasowe osiedlenie.

W obrębie unijnej wspólnoty obywateli podlegamy prawom lokalnym, obowiązującym na terenie danego państwa, ale unifikujemy prawa według pewnego powszechnego europejskiego standardu po to, by każdy obywatel Unii na terenie każdego z jej państw miał poczucie swojej podmiotowości i intuicyjnie rozstrzygał o granicach swojej wolności i stosownych zachowaniach indywidualnych czy zbiorowych.

Europejscy Turcy wynieśli ze swego kraju nieco inne standardy prawne, cywilizacyjne i kulturowe – muszą się uczyć Europy, ale nie wszystko od razu wszystko rozumieją. Bywa też, że zradykalizowani, pojmują swoją podmiotowość w systemie europejskim zupełnie opacznie. Nie dziwię się im, bo przywódca ich ojczystego kraju gra nimi dość bezwzględnie

Dziwię się natomiast niektórym nadwiślańskim komentatorom wydarzeń w Holandii, którzy podchodzą do nich jakby nagle spadli z półksiężyca widniejącego na tureckiej fladze. A wszystko po to, żeby – ich zdaniem błyskotliwie - dowalić Timmermansowi wizją katastrofalnego załamania holenderskiej demokracji.

Można i tak – choć to śmieszne i dziecinne.


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka