Obłok Obłok
698
BLOG

Czy Szydło boi się Tuska?

Obłok Obłok PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Unia Europejska jest mocno rozbudowanym quasi-państwem. Ma swój parlament, a w nim posłów-członków europartii, którzy łączą się w grupy (frakcje).

Taką frakcją jest – na przykład – grupa Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, w skład której wchodzą dwie europartie: Europejski Chrześcijański Ruch Polityczny i Sojusz Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Z kolei w skład tego Sojuszu wchodzi m.in. polska partia o nazwie Prawo i Sprawiedliwość.

Może się się wydawać dziwne, ale europoseł, wybierany w Polsce z listy wyborczej PiS-u, w Brukseli działa jako poseł formalnej międzynarodówki konserwatywnej (Sojuszu EKiR o międzynarodowym skrócie nazwy AECR), która wraz ze wspomnianą międzynarodówką (ECRP-ECPM) tworzy coś w rodzaju naszego klubu parlamentarnego (EKiR-ECR).

Posłowie Legutko, Czarnecki czy Kuźmiuk nie występują w Parlamencie Europejskim jako posłowie Polski czy PiS-u, ale jako deputowani ECR – i podlegają uzgodnieniom zawartym w tej frakcji. Oczywiście mogą w tej frakcji forsować jakieś własne strategie i cele – wymyślone przez siebie, lub nakazane z Polski przez PiS – ale efekt tego forsowania jest zależny od kompromisu osiągniętego w gronie wszystkich 74 deputowanych ECR (lub od decyzji obu wspomnianych międzynarodówek partyjnych, reprezentowanych w tej grupie).

Europarlamentarzyści wybrani w Polsce z list PiS-u tworzą w Brukseli co najwyżej grupkę kuluarową i tylko w tych kuluarach reprezentują w UE racje obecnej polskiej władzy. Trzonem międzynarodówki AECR jest brytyjska Partia Konserwatywna, tak więc siła przebicia grupki pisowców w PE jest zależna od Londynu – co dedykuję szczególnie tym, którzy pomstują na zależność reprezentacji europosłów wybranych z ramienia PO od Berlina.

Niewielu ludzi w Polsce zdaje sobie sprawę, że w naszych wyborach do parlamentu europejskiego wybieramy w istocie przedstawicieli do międzynarodówek partyjnych – a cała retoryka o „obrońcach wartości narodowych” i „targowicy” to populistyczny bełkot. Rozkład sił w Parlamencie Europejskim jest nieco bardziej złożony niż prosty podział na lewako-liberałów i konserwatysto-eurosceptyków, ale w każdym przypadku międzynarodówka do której należy PiS jest w mniejszości. Jakby nie patrzył – PE jest jakimś tam odzwierciedleniem politycznych i społecznych tendencji grona Europejczyków.

Z rozkładu sił w europarlamencie wynika też skład Komisji Europejskiej – czyli swoistego rządu Unii. Tutaj siła (liczebność) poszczególnych frakcji ma znaczny wpływ na wybór poszczególnych Komisarzy – czyli jakby ministrów. Mówi się wiele o dyktacie Niemiec w Komisji Europejskie. ale wynika on pośrednio z siły frakcji Grupa Europejskiej Partii Ludowej (Chrześcijańscy Demokraci) i jej międzynarodówki (Europejskiej Partii Ludowej) – w skład której wchodzi niemiecka CDU/CSU i między innymi PO. Ta grupa ma 216 deputowanych – czyli niemal 3 razy tyle co frakcja w skład której wchodzą posłowie wyłonienie z poręki PiS-u.

Trzeba zauważyć, że skład Komisji Europejskiej jest pochodną bezpośrednich wyborów powszechnych do parlamentu europejskiego.

Inaczej jest z Radą Europejską, kolejnym organem „państwa” Unii Europejskiej. Jest to ciało kolegialne składające się z liderów władzy wykonawczej państw członkowskich (głów państwa - premierów lub prezydentów). Żadne organy unijne nie mają wpływu na dobór osób do tego grona.

Członkowie Rady Europejskiej – po jednym z każdego państwa członkowskiego, bez względu na jego wielkość czy potencjał gospodarczy – są niejako naturalnymi delegatami władz państwowych na najwyższym szczeblu. Ich upoważnienie do członkostwa w Radzie wynika z konfiguracji sił w parlamentach poszczególnych państw (powołanie osoby premiera), lub z powszechnych wyborów osoby prezydenta – zależnie od ustroju danego państwa.

Rada Europejska jest ciałem niewielkim i zwartym – jest polem konfrontowania racji, szukania kompromisów i rozstrzygnięć w trybie uproszczonym i pragmatycznym. Reprezentantem Polski w tej Radzie jest premier Beata Szydło - o czym ostatnio wszyscy zdają się zapominać, dyskutując o tym, czy polskie interesy w Radzie lepiej reprezentowałby Tusk czy Wolski.

Przewodniczący Rady Europejskiej to funkcja reprezentacyjno-administracyjna tego ciała, a nie żadnego z państw czy jego władz. Przewodniczący działa w obrębie Rady służebnie wobec grona jej członków i nic więcej. Jest koordynatorem jej prac, bez prawa zabierania głosu w sprawach rozstrzygnięć merytorycznych – ten jest zarezerwowany wyłącznie dla głów państw.

W Radzie funkcjonuje zasada równości głosu – każde państwo ma jeden głos równy co do znaczenia. Przewodniczący nie głosuje. Kandydatury zgłaszane przez poszczególne państwa byłyby przedmiotem gry politycznej, która w efekcie mogłaby zachwiać bezstronnością Przewodniczącego i jego służebnością Radzie.

Rada Europejska to przede wszystkim grono osób, grono głów państw. Ten szczebel władzy ma szczególne i swoiste wymogi funkcjonalne – obsługa tego grona wymaga ich znajomości. Tusk jaki jest taki jest, ale ma tu ogromne doświadczenia – wszak był premierem przez siedem lat. Jego zaletą jest elastyczność i pragmatyzm (żeby nie powiedzieć pewna bezideowość). Jako taki jest idealnym służącym Rady.

Zgłoszony przez PiS kontrkandydat ma zupełnie inne właściwości – zupełnie nieprzydatne na proponowanym mu stanowisku. Nie ma sensu tego rozważać – to trochę tak, jakby pracę rady dyrektorów koncernu czy syndykatu przedsiębiorstw miał koordynować specjalista od struktury organizacyjnej. Nie ten poziom, punkt widzenia i zakres wymaganych kompetencji – choćby ów specjalista znał na wylot wszystkie panie Jadzie i ich papierki, pokoje, korytarze i sracze budynku dyrekcji.

Rada Europejska wybierze przewodniczącego dla siebie – pod swoje potrzeby funkcjonalne – kierując się wyłącznie względami pragmatycznymi. Co kogo tam obchodzą poglądy czy ewentualne umiejętności pana Wolskiego i zachwyty dla nich ze strony obecnych władz Polski? Jak jest taki dobry to niech obejmie ważny urząd tam, gdzie go tak cenią.

Przewodniczący Rady musi cieszyć się przede wszystkim zaufaniem jej członków – a poparcie pana Kaczyńskiego dla jakiejś kandydatury może najwyżej to zaufanie podważyć. Obecne władze Polski mają niezwykle słabą pozycję w świecie i są w konflikcie z Unią. Ich, z głupia frant podjęta, inicjatywa mieszania się w pracę Rady Europejskiej jest pocałunkiem śmierci – ale nie dla Rady, tylko dla narzędzia tej inicjatywy (nazwiskiem Wolski).

Unia Europejska jest tworem szczególnym – jej podstawowym założeniem ideowym jest integracja państw naszego kontynentu, a podstawowym narzędziem kompromis. Tymczasem obecni zarządcy Polska sprzeciwiają się postępowi integracji, a kompromis rozumieją jako pole walki a nie porozumienia. Ten konflikt jest inaczej postrzegany przez nasze władze, które stawiają sprawy na ostrzu noża, a inaczej przez liderów Unii. Ci w imię nadrzędnych ideałów wspólnotowych wykazują się ogromną cierpliwością i wolą perswazji – choć powoli zaczyna dominować koncepcja dwu prędkości integracji.

„Bitwa o Tuska” jest w wymiarze unijnym zwykłą obstrukcją, ale nie jest to cel sam w sobie. Oczywista przegrana w tej bitwie ma przygotować zwolenników PiS-u do kolejnego, tym razem prawdziwego starcia z Unią, która niebawem wytoczy armaty w wojnie o przywrócenia w naszym kraju praworządności.

Odwołanie się do poparcia społecznego w tej wojnie będzie polegało na najprostszym zawołaniu – to wszystko jest robotą Tuska!

Wykreowanie „śmiertelnego wroga ojczyzny” jest najlepszym sposobem na pozyskanie wsparcia dla „niezłomnych obrońców polskości”, choćby ten wróg nie był wrogiem, a broniona być miała patologia rządzenia.

I na koniec jeszcze raz – po co Polsce jakiś dodatkowy super heros w Radzie Europejskiej, skoro zasiada tam pani premier Beata Szydło?


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka