Obłok Obłok
1973
BLOG

Merkel w Polsce. Co się stawiasz, z czym do gości ?

Obłok Obłok UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 46

Czytam, że Merkel przyjechała do Polski ratować ład europejski. A cóż to takiego, u diabła?

I.

Ponoć na  "ład europejski" zasadniczy wpływ mają rozbieżne (czy nawet przeciwstawne) tendencje reprezentowane przez poszczególne państwa (czy ich grupy) - ponoć im więcej takich rozbieżności i przeciwieństw to z tym ładem jest gorzej. Patrzymy na Unię jako miejsce ścierania się różnych interesów i tendencji, w którym chcemy (musimy, powinniśmy) odgrywać ważną rolę - przy czym "ład europejski"i traktujemy jako stan bieżącej konfiguracji tendencji i wpływów reprezentowanych przez różne państwa, który może być dziś korzystny, jutro nie (lub na odwrót). Panta rei.

Ponoć ten ład okrzepnie, gdy Merkel wysłucha Kaczyńskiego, Szydło i Dudy - a później wywali z Niemiec muzułmanów, wyśle walentykę Trumpowi, dopisze do programu CDU postulaty AfD, wyprawi Bundeswehrę na Krym i odbije go z łap Putina dla Ukrainy, wreszcie zabroni budowania drugiej nitki Nord Streamu a pierwszą każe zdemontować.

Kolejnym działaniem Merkel - uznaniu naszych krzywd dziejowych - ma być sypnięcie forsą Morawieckiemu, żeby miał za co odbudować przemysł stoczniowy, a państwo polskie mogło wykupić z rąk kapitalistów zrujnowane przez nich huty i fabryki - po czym przywrócić je do stanu z czasów kwitnącego peerelu.

Ponadto Merkel musi nakazać bezwzględnie wszystkim niemieckim mediom prowadzenie, przez najbliższe 50 lat intensywnej kampanii uświadamiającej, że nazistowskie obozy zagłady z terenu dzisiejszej Polski nie były ani polskie, ani nazistowskie, tylko czystko niemieckie - jak Goethe, Bach, Hegel cy Luter (a dodatkowo przypominać, że Kopernik był Polakiem - z krwi i kości zresztą).

Po tym wszystkim ład europejski będzie uratowany, a Merkel – przy poparciu Kaczyńskiego, niezbędnym dla niej przecież - niezawodnie wygra najbliższe wybory (które, przypominam, odbędą się w Niemczech).

II.

Skoro już wiemy z czym Merkel do nas przyjechała, z czym wyjedzie i co zrobi po powrocie, to czas się zająć nieco poważniej się tym nieszczęsnym ładem europejskim.

Rzeczywiście, kiedyś funkcjonowały pojęcia np. „ładu weimarskiego” czy też „ładu jałtańskiego”, które to łady były wyrazem dyplomatycznych i traktatowych porozumień, regulujących granice państw po wojnach światowych i ustanawiające politycznych hegemonów dla różnych stref obszarów powojennych.

Ład jałtański szlag trafił po upadku Związku Sowieckiego, chociaż niektóre ważne ustalenia (najważniejsze granice) funkcjonują dalej. Najistotniejsza zmianą po rozpadzie ładu jałtańskiego było ustanie hegemonii przyznanej Sowietom.

Polska - wraz z wieloma krajami wyzwolonymi z tej hegemonii procesem historycznym - znalazła się na przełomie lat 80/90-tych ubiegłego wieku na swoistej „ziemi niczyjej”. Mogliśmy wtedy budować w drodze swobodnych porozumień jakieś formy wspólnoty politycznej, gospodarczej czy militarnej z innymi wolnymi państwami obszaru post-sowieckiego - choćby dzisiejszej grupy wyszehradzkiej, czy w jakiejś szerszej konfiguracji.

Nie zrobiliśmy tego, bo narzucona nam po II WŚ formuła „wspólnoty państw” nie nadawała się do użytku w zmienionych warunkach (nie można było z niej „wydestylować” idei i praktycznych zasad współpracy czy wspólnoty gospodarczej lub militarnej, wolnych państw w warunkach dobrowolności) - a żadnej innej użytecznej koncepcji autonomicznego lub wspólnego działania po prostu NIE MIELIŚMY.

Po prostu nasz dorobek myśli i praktyki politycznej był w tym zakresie malutki i ograniczał się do niespełna dwudziestoletnich ćwiczeń w ramach ładu wersalskiego - ćwiczeń o tyle bezużytecznych, że dotyczących porządku opartego na sojuszach i traktatach dwustronnych, z grubsza tylko zarysowujących bloki polityczne i militarne – a praktycznie w ogóle nie zajmujących się formułami szerszej systemowej współpracy międzypaństwowej w gospodarce, ot, dwustronne porozumienia celne, jakieś umowy towarowe i szlus.

Przećwiczyliśmy (niezbyt skutecznie) funkcjonowanie w ramach jakiegoś płynnego „ładu” wolnych państw i tyle nam zostało z niepodłej II RP.

Po II WŚ – na na bazie ładu jałtańskiego - Europa podzieliła się na dwie, przedzielone żelazną kurtyną , strefy myśli politycznej i gospodarczej. Po dwu stronach tej kurtyny rozwijały się, też całkiem odrębnie, nowe, właściwe dla II połowy XX wieku, koncepcje integracji państw w bloki gospodarcze i militarne.

Wspólną cechą było założenie, że państwa wchodzące w zintegrowany blok współpracy rezygnują z niektórych swoich prerogatyw na rzecz tego bloku.

Powstał więc blok militarny NATO – a po drugiej stronie blok militarny zwany w uproszczeniu Układem Warszawskim. Powstała sowiecka Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej – po drugiej stronie najpierw Rada Europy, z niej pączkowała Wspólnota Węgla i Stali, a kolejno Europejska Wspólnota Gospodarcza, baza rozwojowa instytucji Unii Europejskiej. (Dość gruntowny opis mechanizmów kształtowania się idei wspólnoty państw i procesów integracyjnych na zachodzie Europy zwarłem w notce „O praktyce integracji”) magmar.salon24.pl/718423,o-praktyce-integracji

W strefie hegemonii sowieckiej utrata prerogatyw państw członkowskich i nałożenie wspólnej czapy odbywały się w drodze faktycznego przymusu nałożonego na organy partyjno-państowe, które rzecz realizowały, a nie tworzyły. Taka integracja była następstwem dyktatu, który trwał 40 lat – nic więc dziwnego, że w mentalności politycznej Polaków ciągle pokutuje przekonanie, że wspólnota międzynarodowa to niewola.

Wyjściem z tej pułapki mentalnej stał się dla niektórych powrót do przedwojennej koncepcji autonomicznego funkcjonowania w jakimś ogólnym, płynnym „ładzie europejskim” - dziś miałaby nim być Unia Europejska. Fajne to myślenie, ale opiera się na kompletnym braku świadomości czym jest UE tak naprawdę.

Przystępowaliśmy, nowicjusze, w 2004 roku do Unii – wspólnoty zorganizowanej i funkcjonującej na bazie 55 letnich doświadczeń - nie bardzo rozumiejąc, że rzecz nie tyle w traktacie akcesyjnym i wiążących nas postanowieniach, z którymi będziemy się boksować o granice autonomii naszego państwa, tak jak jeszcze niedawno z sowietami boksowali się – o jakąś tam ”polską specyfikę socjalizmu” - władcy peerelu.

Przede wszystkim trzeba zrozumieć, że Unia nie jest związkiem państw pozszywanych jako tako w jeden organizm polityczno-gospodarczy wspólnym porozumieniem traktatowym. Unia jest bytem swoistym i odrębnym, funkcjonującym w innej przestrzeni niż organizmy państwowe jej członków.

Unia składa się z tego, co poszczególne członkowskie państwa dobrowolnie jej oddały ze swoich prerogatyw – przy czym ten katalog cesji jest w zasadzie taki sam w przypadku każdego państwa (w zasadzie tylko Wielka Brytania wojowała, by nie oddać Unii dokładnie tego samego co inni, więc brexit jest dla Unii, jako struktury wspólnotowej, korzystny, bo przywraca klarowną równość uczestnictwa.).

W trakcie 50 lat kształtowania wspólnej nadbudowy Europy, państwa członkowskie nieustannie debatowały, co można w tę wspólną część oddać – z korzyścią dla swoich gospodarek (każdej odrębnie) i bez uszczerbku dla dobrostanu swoich obywateli, stabilności praw i rozwoju kultur narodowych.

Unią jest dla każdego z państw członkowskich odrębnym partnerem, jest bytem funkcjonującym nad lub pod płaszczyzną geograficzną, którą te zajmują. Dość nieprecyzyjne jest powiedzenie, że Polska należy do Unii - tak naprawdę państwo polskie włożyło jakąś swoją część do wspólnoty i ta część składa się, wraz takimi samymi częściami pozostałych państw, na organizm Unii Europejskiej.

Tym wspólnym tworem zarządzają wspólnie, ludzie ze wszystkich państw członkowskich, także Polacy. Tyle tylko, że mają pilnować ogólnego interesu struktury unijnej - bo pracują tam nie jako ambasadorzy RP, ale urzędnicy.Unia ma swój własny rząd, parlament, ma też wirtualnego prezydenta, na którego składają się racje szefów państw członkowskich – też twór akurat gada ustami Tuska.

Unia jest tworem zbudowanym na bazie pewnej idei integracyjnej i wspólnotowej, nie spotykanym nigdzie i nigdy dotąd w dziejach ludzkości – a wszelki analogie z cesarstwami, imperiami czy federacjami są nietrafne, co najwyżej dowodzą niemożności zmierzenia się z nową formułą cywilizacyjną przez próbę jej zrozumienia w kategoriach całkiem nowej abstrakcji.

Gdyby przyjąć że Unia to nowa formuła ładu europejskiego, to Merkel nie przybyła do Warszawy by go kształtować czy naprawiać , bowiem reguły funkcjonowania tego organizmu są opisane tak co do zasad jak i konkretnych praw, których nie zmienią pogaduszki Kanclerzycy z Kaczyńskim, Dudą, czy Szydło. Te zacne osoby mogą sobie pogadać jak ich państwa, czy oni sami, w stosownym trybie, postarają się wpłynąć na takie czy inne postanowienia Unii. Tyle tylko.

Przy okazji Merkel może pogwarzyć z nimi, w drodze objaśnienia, co też Unia ma i może mieć do Polski w sprawie rzeczywistego oddania przez Polskę prerogatywy dowolnego kształtowania prawa i ustroju. Czy ktoś chciał czy nie chciał, Polska oddała tu sporo Unii, tyle samo zresztą co inne państwa członkowskie. Nic tu nie pomoże wołanie – „oddajcie mi tę zabawkę, bo jest moja”.

Otóż nie jest. Teraz należy do Unii, jako dobrowolny zastaw. Nie podoba się? Bierz z powrotem zabawkę, ale ze wszystkim i idź precz.


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka