Obłok Obłok
1071
BLOG

Demokracja metropolitalna, czyli ostatni bój Sasina

Obłok Obłok Samorząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

Projekt ustawy „o ustroju miasta stołecznego Warszawy” byłby głównie sprawą mieszkańców stolicy i okolic, ale ci mieli w sprawie tego projektu do powiedzenia mniej więcej tyle mieszkańcy Legnicy albo Olsztyna, trochę więcej niż mieszkańcy Wrocławia, ale mniej niż Gdynianie lub Gliwiczanie.

I.

Nie chodzi mi o tu wcale o jakieś tam konsultacje czy referenda obracane w gadaninie polityków. Chodzi o sprawdzalny, oczywisty fakt., w jaki sposób suweren – lud warszawski - wypowiedział się przez swoich przedstawicieli. Projekt wniosło do Sejmu 28 posłów, z których tylko posłanka Ewa Tomaszewska reprezentuje warszawskich wyborców, a za to gdyńskich para złożona z posłanki Arciszewskiej i posła Mrówczyńskiego, zaś gliwickich para Dziuk & Gonciarz (jest też dwójka reprezentantów Sieradzan, a prócz wspomnianych pary gliwickiej, jeszcze trzech czy trzech czy czterech posłów-projektodawców reprezentuje w tej warszawskiej sprawie suwerenów ze Śląska.

Warszawa ma ośmioro swoich posłów z PiS-u, a tzw. obwarzanek warszawski, czyli okręg wyborczy złożony z miejscowości otaczających miasto, reprezentuje 6 dalszych przedstawicieli tej partii. W tej szóstce jest konferansjer projektu, poseł Sasin, który się wszak pod nim nie podpisał, tylko gębuje na nim z upoważnienia projektodawców. Tę czternastkę posłów, wyłonioną głosami bezpośrednio zainteresowanych mieszkańców, mogliby wesprzeć bliscy problemom stolicy i regionu pozostali pisowcy posłowie z województwa mazowieckiego – jest ich dodatkowa dziewiętnastka.

Tymczasem guzik. Sejmowi reprezentanci pisowskich wyborców regionu coś czy kogoś po prostu olewają – albo wyborców, albo ustawę. Jest jeszcze możliwość, że jakaś mniej lub bardziej mityczna „siła sprawcza PiS” nie dopuściła ich do prac nad projektem – wobec którego formalnie obojętny pozostaje też ważny poseł z Warszawy, Jarosław Kaczyński.

Nie wiem, nie wnikam - w każdym razie łączność pisowskiego establishmentu politycznego ze swoim bezpośrednim elektoratem przedstawia się raczej kabaretowo.

II.

Sam projekt ustawy jest - w konfrontacji z uzasadnieniem – po prostu głupawy (albo uzasadnienie jest głupawe i dęte wobec założeń projektu). Posłowie piszą w uzasadnieniu, że barierą w rozwoju aglomeracji warszawskiej jest brak jednolitego statusu administracyjnego obecnego miasta z okolicznymi gminami, więc każdy sobie rzepkę skrobie kosztem innych, a dla Warszawy jest obraźliwy status miasta na prawach powiatu, niczym jakiś tam Płock czy inna Ostrołęka.

Patrząc na rozwój Warszawy często porównuję ją z Monachium, w którym mieszkałem przed dwudziestu pięciu laty i w którym dość systematycznie bywam. Obecna Warszawa ma 25% więcej ludności i zajmuje o połowę większą powierzchnię. Oznacza to jednak - na początek – że potencjał obszarowy Warszawy jest nie w pełni wykorzystany i powiększanie jej powierzchni nie jest jeszcze konieczne, inaczej niż z infrastrukturą miasta (choćby komunikacyjną).

W Monachium jest pięć czy sześć linii metra przecinających gwiaździście miasto , a prócz tego szynowy transport publiczny uzupełnia pięć linii szybkiej kolei miejskiej (S-bahn), które wybiegają w ościenne powiaty, ale służą także do obsługi ruchu wewnątrz miasta ( wewnątrz i w bliskiej otulinie miasta pociągi S-Bahn jeżdżą w godzinach szczytu z kilkuminutową częstotliwością – niczym metro). Miejskie tramwaje i autobusy snują się pustawe, bardziej dla dla wygody czy ulżenia zmęczonym nogom, podwożąc ludzi na krótkich dystansach.

Monachium jest – jak Warszawa – miastem na prawach powiatu, ale prócz tego funkcjonuje powiat monachijski, w skład którego samo miasto nie wchodzi. Na powiat składają się gminy około miejskie, które otaczają miasto mocno zakręconym, ale nie zamkniętym rogalem (do granic miasta bezpośrednio przylegają także dwa odrębne powiaty). Cała ta struktura administracyjne wcale nie buduje czy też nie pokrywa się ze strukturą aglomeracji (czy jak PiS woli metropolii). W skrajnych przypadkach – jak na Wasserburger Landstrasse, wystarczy spacer, aby opuścić miasto, niezauważalnie, tym samym chodnikiem przejść do powiatowej gminy Haar, a po półgodzinie znaleźć się w gminie Vaterststetten, już w powiecie Ebersberg.

Monachium rozrasta się na okoliczne gminy jako jako jedność infrastrukturalna (prócz komunikacji wspólne np. ujęcia wody) w sposób naturalny - intensywnie.

Metropolia rozrasta się organicznie, a nie w drodze administracyjnego powiększania granic miasta. Nasycone infrastrukturą miasto wychodzi wychodzi z nią na zewnątrz według określonego wieloletniego planu, w miarę przewidywanych, ze znacznym wyprzedzeniem. potrzeb gospodarczych i społecznych. Nic tu nie mają do rzeczy granice administracyjne gminy czy powiatu.

Jest to możliwe i udaje się, do Niemcy wymyślili sobie tzw. Planungsregion, czyli regiony wspólnego planowania rozwoju. W Górnej Bawarii – o połowę mniejszej od województwa mazowieckiego - jest ich cztery, o różnej wielkości i liczbie mieszkańców. Region Monachium liczy 8 powiatów i ma 2,6 miliona mieszkańców, a np. region Południowo-Wschodni, o podobnej powierzchni, to 5 powiatów i 800 tys mieszkańców.

Regiony wspólnego planowania rozwoju to w pewnym sensie byt abstrakcyjny , o którym przeciętny mieszkanie niewiele troska. W sensie sensie formalnym wielopoziomowe stowarzyszenia gmin i powiatów, z których każda z jednostek administracyjnych rządzi się po swojemu, jednak budują wspólnotę cywilizacyjną (infrastruktura, oświata, tendencje gospodarcze i migracje społeczne). Regiony planowania tworzą i realizują wspólną koncepcję rozwoju swego regionu, współpracując z władzami federalnymi i bawarskimi.

Jest to apolityczna, merytoryczna współpraca, realizowana przez fachowców najętych przez zarządy gmin i powiatów. Ani w tym cienia wspólnych zgromadzeń radnych i tworzenia z nich ekstra-zarządu regionu.

Niemcy wprowadzili regiony wspólnego planowania w latach 70-tych i stale doskonalą tę koncepcję – samorządowcy różnych szczebli zabiliby śmiechem każdego centralnego polityka, który chciałby przez Bundestag czy Landtag rewolucjonizować arbitralnie, z wtorku na środę, strukturę granic i porozumień samorządowych, zresztą nikt normalny nie narzucałby takich zmian bez długoletnich i gruntownych prac przygotowawczych.

Warszawie i okolicom nie jest potrzebny żaden nowy twór administracyjny – ale właśnie spójna koncepcja rozwoju metropolii. Najpierw jednak centrum metropolii – Warszawa jaką dziś jest – musi dokonać postępu cywilizacyjnego i zbudować swoją porządną infrastrukturę na europejskim poziomie – choćby zbliżonym do tego, jaki oglądałem 25 lat temu w Monachium-mieście. Pomijając polityczne wygibasy – sporo się już udało, ale jeszcze więcej jest do zrobienia. O dupę rozbić pisane na kolanie ustawy, których jedynym celem jest powołanie jakiegoś z założenia skłóconego garnituru radnych – tylko po to, by mógł paraliżować niewygodnego politycznie prezydenta miasta stołecznego, jeżeli takiego mieszkańcy wybiorą bezpośrednio.

Paraliżować tylko po to, żeby wojewoda lub rząd mógł ingerować w zarząd miastem – łącznie z wywalaniem niewygodnego zarządu.

Czas budowy sprawnej i funkcjonalnej Warszawy powinien być też być – na drugim planie - czasem studiów nad regionem stołecznym – i wypracowania konkretnego merytorycznego planu rozwoju metropolii wraz z jej bliższym i dalszym otoczeniem. Muszą to być jednak konkrety z zakresu postępu cywilizacyjnego,a nie bzdety sprowadzające się do politycznego, pochopnego awanturnictwa.

III.

Na pocieszenie – znalazłem w projekcie ustawy dość ciekawe rozwiązanie z zakresu stosowania demokracji przedstawicielskiej. Jest to koncepcja podwójnej większości. Otóż dla wyniku głosowania w radzie Warszawy nie wystarczy zwykła większość głosów radnych, powiedzmy 26 na 24. Każdy głos radnego ma mieć bowiem drugą miarę- ilość mieszkańców gminy czy dzielnicy, z której został wybrany, według stanu na jakiś tam ustawowo wskazany dzień. Nic z tego, że dwudziestu sześciu radnych będzie miało większość, jeżeli okaże się, że reprezentują akurat gminy o łącznej ilości - powiedzmy - 800 tys mieszkańców, podczas gdy mniejszość dwudziestu czterech będzie głosowało w imieniu gmin o łącznej ilości 900 tysięcy. Większość głosów na głosowaniu w radzie nie wystarczy. Trza liczyć lud, który za radnymi stoi i dopiero większość „dusz” elektoratu ostatecznie zadecyduje.

Sugeruję, by PiS wprowadził coś takiego do Sejmu – i to od zaraz. Doskonale wiemy, ile głosów wyborców ma za sobą każdy poseł. Jeżeli jakaś ustawa uzyska większość powiedzmy 235 posłów a przeciw 215, to komputer szybko przeliczy marszałkowi taki, załóżmy, wynik - „za ustawą głosowało 235 posłów o łącznym poparciu 3 852 324 głosów wyborczych, przeciw było 215 posłów o łącznym poparciu 4 320 217 głosów wyborczych. Stwierdzam że Sejm nie przyjął ustawy podwójną większością, więc wyrzucam ją do kosza”.

Panie pośle Sasin, jako konferansjer - orędownik,  leć Pan czym prędzej gdzie trzeba, by przekonać kogo trzeba do przeniesienia pomysłu z ustawy „stołecznej” do regulaminu Sejmu, choćby od jutra. Przegłosujecie, co trzeba, Prezydent podpisze i będzie dobrze.


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka