Obłok Obłok
899
BLOG

Błogi żywot dojnej krowy

Obłok Obłok Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 24

Premier Szydło w Radiu Zet opowiadała to i owo, między innymi wspomniała o ostatecznej likwidacji resztek organów ministerstwa Skarbu Państwa. Wspomniała, że majątek państwa został rozparcelowany i oddany fragmentami pod zarząd rozmaitych ministrów, a centralna koordynacja tych zarządów będzie się odbywała na poziomie jakiegoś nowego departamentu w jej kancelarii.

Nie wiem czy to dobrze czy źle dla pani Premier – sam postulowałem niegdyś stworzenie Ekonomii Generalnej majątku państwowego, wcale nie politycznego, tylko merytorycznego organu. Ten miałby – w imieniu suwerena - sprawować nadzór właścicielski nad poszczególnymi składnikami majątku powszechnego, których zarządy znajdowałyby się w gestii poszczególnych ministerstw.

Niechże stosowni ministrowie powołują zarządy kopalni, stoczni czy innych orlenów, wyznaczając tym zarządom realizację celów bieżących i strategicznych, zgodnych z polityką gospodarczą Rządu, ale niech to się dzieje w pod osobnym nadzorem.

Rzecz w tym, by powierzone, w zarząd, zasoby trwałe nie zostały wyeksploatowane czy wprost wyssane – wcale nie w jakiś złodziejskich machinacjach, ale pod presją wypełnienia celów politycznych. Dość łatwo sobie wyobrazić, że np. zarząd PGNiG, realizując cele polityczne, sprzeda jakiemuś państwu gaz po cenie niższej od kosztów pozyskania i że z takiego powodu minister tego zarządu nie zdymisjonuje. To, że powstały w ten sposób ubytek finansowy może wpłynąć niekorzystnie na strukturę majątku trwałego firmy, co odbije się niekorzystnie po kilku latach, nie będzie martwiło ani zarządu, ani ministra – bo w polityce cele doraźne nieraz dominują nad perspektywą.

Tymczasem niezależna Rada Nadzorcza, sprawowana przez aparat Ekonomii Generalnej, mogłaby nie skwitować (potwierdzić słuszność decyzji) Zarządu i go odwołać, lub nałożyć zobowiązanie do naprawy sytuacji Przedsiębiorstwa określonymi środkami w określonym czasie – kierując się wyłącznie profesjonalna analizą i troską o stan powierzonego - ministerstwu i zarządowi – majątku powszechnego.

Oczywiście rozumiem trudność ukonstytuowania w naszym (nie)porządku politycznym takiego niezależnego i w pełni profesjonalnego ciała, niemniej jednak – moim zdaniem - należało i nadal należy takie próby podjąć. Wspominałem o tym onegdaj w notce „Co tam panie przy korycie” (magmar.salon24.pl/728908,co-tam-panie-przy-korycie) – kiedy odwołano ministra Szałamachę I pojawił się problem, co też z tym fantem, zwanym Skarb Państwa, począć.

Nic nie poczęto, Skarb Państwa rozczłonkowano, na czapę został powołany jakiś polityczny potworek w randze departamentu i szlus. Ministerialne hulaj dusze buszują po majątku nas wszystkich i pozostaje płonna nadzieja, że każdy minister to z powołania mądra, a zarazem cnotliwa Zuzanna ekonomii i zarządzania.

Tymczasem idzie nie tylko o systemowe rozwiązanie w makroskali, ale przecież też o łatwość praktyk powszechnie stosowanych i powszechnie piętnowanych, tak w przeszłości jak i dziś, w każdym właściwie podmiocie składającym się na skarb państwa. Chodzi rzecz jasna o politykę kadrową, a mówiąc językiem nerwowej publicystyki, skokiem swoich na stołki czy też zlotem do koryta. Rzecz jasna skok na stołki realizuje nieodmiennie władza, a piętnuje nieodmiennie opozycja – niezależnie od tego, które partie są w danej chwili władzą, a które opozycją.

Wilczym prawem władzy jest brać wszystko jak leci, a psim prawem opozycji jest ujadanie na to – stanowiące polska normę - zawłaszczanie państwa przez partie polityczne po każdej kolejnej zmianie władzy.

Rozumiem tutaj – w pewnej mierze – tasowanie zarządów państwowych podmiotów gospodarczych, bo jak napisałem, te są związane – w pewnej mierze - z realizacją celów polityki gospodarczej władzy. Rozumiem, choć wolałbym, żeby moje (i każdego z czytelników) fabryki czy agencje gospodarcze były zarządzane przez bezpartyjnych i apolitycznych fachowców najwyższej klasy, a tacy na pewno są w naszym pięknym kraju w wystarczającej ilości. Rozumiejąc to chciałbym mieć jednak gwarancje, że te następujące po sobie watahy partyjnych “menadżerów” są jednak nie tylko pod politycznym, ale także moim (i Państwa, drodzy Czytelnicy) nadzorem, na który przemienne ekipy politykierów nie mają przełożenia.

Tymczasem rady nadzorcze przedsiębiorstw Skarbu Państwa są niezmiennie zbiorami synekur politycznych i nic nie wskazuje, że nadzór nad naszym wspólnym dobrem przestanie być, uprawianym przez polityków, dojeniem państwa. Mniej tu winię samych nieszczęśników, którzy te członkostwa rad nadzorczych obejmują, wszak parę groszy ekstra, poza normalną wypłatą, branych za trud niewielki, to łakomy kąsek, a ludzie są tylko ludźmi. – Skoro ktoś daje, to czemuż nie brać, jakże to pięknie, gdy ktoś mnie docenił - myślą owe fagasy. Czort z nimi, niech im tę “pomyślność” mnoży – nikomu nie zazdroszczę, a trapi mnie co innego.

Weźmy konkret. Dr hab. Kamil Zaradkiewicz, pracujący w Trybunale Konstytucyjnym i na Uniwersytecie, klasyczny przedstawiciel elity prawniczej, zajął dość kontrowersyjne, że względu na pracę w TK, stanowisko w politycznym sporze o Trybunał. Mniejsza o meritum, każdy ma prawo do głoszenia własnych racji – dość, że ów Pan, chcąc czy nie chcąc, przysłużył się w tym sporze Władzy, a właściwie jej retoryce propagandowej. Miał z tego powodu kłopoty zawodowe, stracił jakiś tam dodatek funkcyjny do wynagrodzenia i Władza nie pozostawiła go samemu sobie.

Szast prast i dr Zaradkiewicz stał się członkiem rady nadzorczej przedsiębiorstwa zajmującego się przelewaniem paliw płynnych – i nie ma co dochodzić jego doświadczeń życiowych związanych z tą materią. Po prostu jakiś prominentny polityk postanowił dać naszemu bohaterowi dostęp do cycka dojnej krowy, jaką jest firma stanowiąca składnik Skarbu Państwa. Pan Zaradkiewicz zapewne nie poświęci się zanadto problemom hurtowego przelewu, zresztą nikt od niego nie oczekuje, żeby tam sprawował aktywny i profesjonalny nadzór nad pracą zarządu. Nadzór na zarządem tej firmy sprawuje de facto aparat właściwego ministerstwa, a cała reszta to pic przy wymionach - nic do niego postronnym obserwatorom życia politycznego.

Opisana sytuacja to klasyk politycznego dojenia Skarbu Państwa – przytoczona o tyle, że zaistniała w kontekście poważnego konfliktu konstytucyjnego, mającego – słusznie czy niesłusznie - niemały wpływ na spadek międzynarodowego prestiżu Polski.

Ten - w istocie – drobiazg pokazuje, jak lipne są postanowienia statutów przedsiębiorstw Skarbu Państwa i jak te są wykorzystywane dla mniej lub bardziej szemranych potrzeb politycznych. Podobne rzeczy miały miejsce od początku odrodzonej Rzeczypospolitej, dzieją się dziś i wszystko wskazuje na to, że utrwalają się jako nienaruszalna norma. W nosie mam grosze dla Zaradkiewicza i tym podobnych orłów, ale systemowe utrupienie profesjonalnego nadzoru nad moim (i Państwa, drodzy Czytelnicy) majątkiem mocno mnie irytuje, tym bardziej, że niefrasobliwie dojący ten majątek politycy mają gęby pełne bogoojczyźnianych frazesów.

Dlatego pani premier Szydło popsuła mi wczorajszy, niedzielny poranek swoim samochwalstwem w sprawie Skarbu Państwa – bo nic dobrego sie nie stało, a utrwalono tylko kanały patologii, których wykorzystywanie dalej będzie podlegało decyzjom politycznej kamaryli.


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka