Obłok Obłok
444
BLOG

Upiór z Sali Kolumnowej

Obłok Obłok Sejm i Senat Obserwuj temat Obserwuj notkę 18

Wczoraj, w piątek 13 stycznia, Prezydent podpisał ustawę budżetową na rok 2017. W ten sposób pośród ducha polskich praw całkiem formalnie i ostatecznie zagościł kolejny fantom quasi-prawości.

Sama ustawa budżetowa, lepsza czy gorsza w swoich założeniach, nie ma tu większego znaczenia. Jej tekst zostanie opublikowany a wydruki, całości lub fragmentów, trafią na biurka w całym urzędniczym aparacie państwa. Jest to akt prawny ważny o tyle, że tylko i wyłącznie w jego ramach może nastąpić pozyskanie lub wydanie przez państwo każdej najmarniejszej złotówki. W praktyce założenie budżetowe jest najważniejszą ustawą dla funkcjonowania państwa – bo bez niego po prostu nie można państwem administrować.

Szczególna waga tej ustawy nakłada na obóz rządzący obowiązek dochowania szczególnej staranności - w procesie konstruowania założeń budżetowych i w procesie legislacyjnym. Nie ma tu miejsca na żadne skróty myślowe i proceduralne, wszystko musi być lege artis najwyższej próby. Ustawa budżetowa – jej założenia, uchwalenie i wykonanie - jest testem sprawności ekipy władzy nie tylko w kategoriach pragmatycznie ujętego skutku, ale także w kategoriach jakości poszczególnych etapów.

Budżet został uchwalony przez Sejm niby skutecznie, ale w zły, budzący wiele wątpliwości, sposób. Władza nie zdała egzaminu z prawodawstwa – mimo, że sama sobie wystawia celujące oceny. Podstawowe zarzuty dotyczą zastosowanych przez większość rządzącą w dniu 16.12. 2016 r procedur ustawodawczych, w tym przekształcenia – w sali kolumnowej - zamkniętego posiedzenia klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości w posiedzenie plenarne Sejmu, dodatkowo z jednoczesną, niezgodną z regulaminem, zmianą przyjętej wcześniej procedury głosowania poprawek (wniosków mniejszości) do ustawy.

Jednak same manipulacje proceduralne nie są jeszcze usankcjonowaniem sytuacji bezprawia, bo regulamin Sejmu przewiduje możliwość naprawy skutków pochopnych czy nietrafnych decyzji. Rzecz jasna wymaga to ze strony psujów refleksji, samokrytycyzmu i przyjęcia zobiektywizowanego punktu widzenia stanu rzeczy – a poza tym wszystkim takiej odwagi politycznej, która pozwoliłaby na przyznanie się do błędu.

O ile same zdarzenia z 16 grudnia to z początku tylko pokłosie utraty kontroli na sobą i Sejmem przez marszałka Kuchcińskiego, a późniejsze „kombinacje alpejskie” z regulaminem, w wykonaniu „doborowych” kombinatorów w rodzaju posła Sasina, to emocjonalna erupcja dziecinady połączonej z desperackim awanturnictwem – to już wydarzenia kolejnych dni wskazują na kompletną utratę zdolności przewidywania skutków wydarzeń i zanik instynktu politycznego u głównych postaci obozu rządzącego.

Pierwszy na równię pochyłą wstąpił prezes Kaczyński, który bijąc się w piersi zapewnił, że budżet uchwalono jak najbardziej praworządnie. To wzruszające zapewnienie, zapewne skuteczne w kategoriach wiary w Prezesa, wstępnie przesądziło o zamknięciu perspektywy reasumpcji głosowań z sali sali kolumnowej, czyli powrotu do normalności legislacyjnej – bo przecież według pisowskich dogmatów politycznych Prezes jest nieomylny. Zresztą chwilę później Prezes wystąpił w asyście pani Premier, marszałka Kuchcińskiego (i kogoś tam jeszcze) – i ten Sąd Ostateczny we własnej sprawie, wspólnie i przez każdą osobę odrębnie, ustanowił prawdę, że w sali kolumnowej wszystko było cacy.

Wszystko to zaszło niemal panicznie, a przy tym aż nadto z partesu – w zupełnie chybionej retoryce obrony budżetu przed rzekomą destrukcją ze strony opozycji. Gremium posłużyło się zwyczajnym kłamstwem, że opozycja chce obalić ustawę budżetową – gdy tymczasem ta chciała, by ustawa została przyjęta zgodnie z najlepszymi regułami parlamentarnymi – nic więcej.

Po pewnym czasie rządzący ochłonęli i pojęli, że to w ich interesie jest jest jakaś tam forma powrotu do głosowania ustawy budżetowej przez pełne grono sejmowe na sali plenarnej. Zaczęło się szukanie jakiś tam myków proceduralnych, które doprowadzą do ponownego głosowania w Sejmie, ale bez naruszenia – broń boże – dogmatu o nieomylności Prezesa.

Marszałek Senatu zbudował platformę negocjacyjną, a wszedł na nią sam Kaczyński – co w zasadzie określało pierwszorzędną dla PiS wagę sprawy. Doszło do dwu spotkań politycznych z opozycją i Kaczyński niczego nie osiągnął – co było o tyle do przewidzenia, że Prezes najlepsze lata ma za sobą, a ćwiczenia zręczności umysłu w gronie partyjnych potakiwaczy raczej ten umysł wyjaławiają niż wzbogacają.

Prezes zostawił tarczę Karczewskiemu i czmychnął, a Karczewski dokończył bitwę o gacie – Senat ustalił nieomylność Prezesa. PiS do końca dowiódł swoich strukturalnych ograniczeń, wedle których potrafi sformułować racje, które są do przyjęcia tylko dla PiS-u. Oczywiście stawia to pod znakiem zapytania umiejętność rządzenia całą Polską, zawęża też zakres kreatywnego oddziaływania władzy tylko do własnego elektoratu. Jest to jednak wyłącznie problem PiS-u i nic mi do niego, niechże się myśl PiS-u kisi w czym chce.

Mój problem leży w sercu państwa polskiego – czyli praworządności sprawowania władzy, w tym także ustawodawczej. Prezydent RP, podpisując źle przyjętą ustawę budżetową, usankcjonował, jako ostatni organ obecnej władzy, dominację fantomu nieomylności Prezesa nad ładem państwowym. Po pisiej rzeczpospolitej, ale przecież też po moim państwie, krąży, wspierany przez duchowych karłów, kolejny upiór starczej niemocy, który udaje prawo i porządek.


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka