Obłok Obłok
501
BLOG

Orban - czyli o co walczymy

Obłok Obłok Polityka Obserwuj notkę 18

Premier Viktor Orban poddał Węgrom pod rozstrzygnięcie dość trudny problem ustrojowy. Zrobił to pod płaszczykiem referendum o zgodę na tzw. przymusowe kwoty imigrantów. Pytanie referendalne brzmiało - „Czy chce Pan/Pani, by Unia Europejska mogła zarządzić, również bez zgody parlamentu, obowiązkowe osiedlanie na Węgrzech osób innych niż obywatele węgierscy?".

Takie ujęcie zawiera przede wszystkim pytanie o zakres kompetencji organów Unii Europejskiej – czy Unia może zarządzić coś na obszarze państwa węgierskiego?

Kolejny problem to wskazanie organu państwa, który mógłby ostatecznie rozstrzygnąć zgodę lub niezgodę na obowiązywanie jakiegoś unijnego zarządzenia na Węgrzech – Orban wskazał parlament.

Dopiero trzeci aspekt pytania dotyka szczegółu – problemu zgody obywateli na systemowo zaplanowaną imigrację.

Nie wiem jak Węgrzy w szczegółach wynegocjowali swoje uczestnictwo ww Unii i jak kształtują swój współudział w unijnych postanowieniach. Być może zawarli tajny protokół, przewidujący możliwość dowolnego wyłączania się spod praw traktatowych i wspólnych postanowień. Być może mają status specjalny - zakładający, że rząd węgierski nie jest władny współdziałać w Unii i podejmowanie oraz wykonywanie wspólnych zobowiązań - w imieniu państwa węgierskiego - nie należy do kompetencji rządu Viktora Orbana.

Żarty żartami – ale spójrzmy spokojnie i nieco wnikliwie. Są pewne zasady systemu ustrojowego i prawnego, które muszą spełniać wszystkie państwa unijne – ten mus jest następstwem dobrowolnej akcesji. Nikt nie zmuszał Węgrów do zakładania unijnego pasa cnoty i niecnoty – widziały gały co brały. Traktat unijny ma bezpośrednie, zwierzchnie przełożenie na systemy prawne państw członkowskich, podobnie jest z bieżącym prawodawstwem Unii. Dura lex sed lex i to temat na inną dyskusję.

Jednak prócz praw Unia emituje mnóstwo aktów wykonawczych – diabeł wie jakich wytycznych, rozporządzeń czy zarządzeń. Najpowszechniej znane są te kabaretowe – o bananach czy ślimakorybach – ale prócz nich są i poważniejsze. Jako takie obowiązują na całym obszarze UE, więc i w każdym państwie unijnym. Są produktem administracji wspólnoty, ale powstają z inspiracji dwu źródeł.

Jedne są stricte wewnętrzne – rodzą się w głowach unijnych urzędników i owocują w tamtejszej strukturze, bez politycznych ingerencji na szczeblu szefów państw, czy czasem nawet ministerstw.

Inne znowu, te ważniejsze, są aktami wykonawczymi zainicjowanymi na najwyższym szczeblu, to jest przez Radę Europejską (szefowie państw z koordynatorem Tuskiem). Rodzą się tu ramowe wytyczne, a ustalane są przez głosowanie. Przechodzą większością lub wymagają jednomyślności – w zależności od rodzaju i wagi sprawy.

Każde państwo dysponuje w Radzie Europejskiej jednym i równym głosem, a prawo veta, nawet gdy akurat przysługuje, jest stosowane wyjątkowo i rozważnie (bowiem politolodzy znają historię polskiego liberum veto, które z gwarancji wolności stało się źródłem niemocy). Rada Europejska jest instytucją budowania kompromisów  bezpośrednio przez rządy państw-członków Unii.

Zawiązane w Radzie Europejskiej kompromisy trafiają - jako wiążące wytyczne - do Komisji Europejskiej, gdzie są przetwarzane na konkretne akty prawodawcze lub wykonawcze. Im bardziej postanowienia RE są konkretne i osadzone w prawie wspólnotowym i unijnej pragmatyce, tym łatwiej KE je przetworzyć w akty końcowe.

Bywa trudniej – np. kompromis w sprawie liczby uchodźców dla poszczególnych państw był przyjmowany pośpiesznie i nie miał podstaw w jednolitych postanowieniach prawa wspólnotowego – każde państwo UE ma własne i odrębne przepisy w sprawie imigracji i uchodźstwa. Dlatego wykonanie postanowień kompromisu w tej sprawie ugrzęzło w administracji unijnej. Państwa bloku antyimigracyjnego zaczęły mnożyć przeszkody formalne, pewnie chciały coś ugrać - i posypało się. Straszenie karami lub zakulisowe targi o obrywki ekonomiczne lub polityczne (przyjmiemy uchodźców, ale dajcie spokój z tym TK) to tylko konsekwencja dziury prawnej.

Na szczycie UE Bratysławie spory wygaszono i ustalono podjęcie prac nad tzw. polityką migracyjną od nowa – mimo to Orban wypalił ze swoim referendum. Z kija się urwał, czy co?

On wcale nie taki głupi, bo w węgierskim referendum problem imigracji to margines – choć chwytliwy. Istotą jest pomysł systemowego blokowania niewygodnych aktów wykonawczych Unii na Węgrzech. Stąd w referendalnym pytaniu pojawiło się zarządzenie unijne i zgoda parlamentu na jego wykonywanie.

Niech już będzie, że z traktatu akcesyjnego wynika podporządkowanie zasad prawnych i ustrojowych Węgier prawu wspólnotowemu – zdaje się korygować swoje stanowisko Orban – ale co innego zasady, a co innego unijne konkrety wykonawcze.

Nawet gdy węgierski premier – przymuszony okolicznościami politycznymi - zgodzi się na jakiś niewygodny kompromis w ramach Rady Europejskiej, to wcale nie znaczy, że na terenie Węgier ma obowiązywać, wynikający z tego kompromisu, konkretny akt wykonawczy jakiegoś organu Unii Europejskiej.

Dlatego pytanie referendalne brzmiało tak a nie inaczej i dlatego Orban, w oparciu o wyniki głosowania w referendum, chce wprowadzić zmiany w konstytucji węgierskiej. Chce, żeby Parlament mógł nie przychylić się do tego, do czego Premier się przychylił – bo daleka jest droga od „tak” w gremium Rady Europejskiej do przyjęcia skutku tego „tak” we własnym kraju.

Kiedy oglądam polityczną zręczność Orbana, to wpadam w żałość nad naszymi, pożal się boże, politykami, co to gromko głoszą suwerenność i plują na unijną „dyktaturę”, ale potrafią tylko gromko głosić i pluć – z czego nic nie wynika. 

Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka