Obłok Obłok
1057
BLOG

Jak Prezes z Prezesem

Obłok Obłok Polityka Obserwuj notkę 43

Przedwczoraj Prezes Kaczyński napomknął o Prezesie Rzeplińskim, a wczoraj Prezes Rzepliński nie napomknął o Prezesie Kaczyńskim. Obaj panowie Prezesi znają się, co najmniej powierzchownie. jeszcze z czasów studenckich, bo na UW studiowali na jednym roku prawo - razem z Bogusławem Wołoszańskim, który jednak prezesem nie jest. Wołoszański uczęszczał na to samo co Prezes Kaczyński seminarium doktoranckie u prof. Ehrlicha, z czego już nic nie wynika.

Wołoszański jest osobą publiczną, ale nie zajmuje się prawem ani polityką, tylko historią. Jako taki jest w przestrzeni publicznej osobnikiem drugiej kategorii, bo nie opowiada się. (Ani za, ani przeciw czemuś z aktualnej sceny politycznej).

Prezes Rzepliński jest zawodowym prawnikiem, co komplikuje zagadnienie jego politycznej aktywności na niwie publicznej. Zawodowy prawnik może sobie politykować dowolnie tylko wtedy, gdy prawa naucza, lub gdy doradza w kwestiach prawnych. Gdy jednak jest urzędnikiem państwowym w domenie władzy sądowniczej to politykować nie może (co jednak nie jest całkiem oczywiste, bo urzędnik państwowy, wykonujący swój zawód prawniczy w domenie władzy sądowniczej, może politykować dowolnie gdy tylko nazywa się Zaradkiewicz).

Aktywność czy stronniczość polityczna w zawodach prawniczych ma jeszcze inny dość kontrowersyjny aspekt - dotyczący funkcji prokuratora. Wykonujący tę funkcję urzędnik państwowy nie powinien, w jej sprawowaniu, kierować się osobistymi poglądami czy sympatiami politycznymi - chyba że nazywa się Zbigniew Ziobro. Z tym, że Ziobro jest prokuratorem najgłówniejszym, przy okazji ministrem, a co najważniejsze - jest Prezesem (partii Solidarna Polska). To ziobrowe multi-kulti (od słowa "kultywator") na kilku polach stanowi odrębny problem, a z prezesami jest jak z grzybami w barszczu - już dwu na artykuł to rozpasanie, cóż dopiero trzeci... więc precz z tym Ziobro na margines rozważań.

Prezes Kaczyński ma za złe Prezesowi Rzeplińskiemu, że ten uprawia politykę na urzędzie sędziego trybunału, a więc w obrębie władzy sądowniczej. Zarzut to poważny, prowadzący wprost na publiczny szafot, trzeba więc katowskim predylekcjom Prezesa Kaczyńskiego poświęcić kilka refleksji.

Prezes K. ( tak będziemy skracać) działa na niwie politycznej, więc, rzecz jasna, do wszelkich aspektów rzeczywistości przykłada miary polityczne. Z racji swego zawodu interpretuje prawo w kontekstach właśnie politycznych i w ramach działalności ustawodawczej tworzy prawo kierując się programem i celem politycznym. Nic w tym dziwnego ani zdrożnego, bo w krajach o ubogich elitach to właśnie politycy kształtują ustrój państwa i sposoby oraz cele działania aparatu państwowego.

Sejm, do którego posłem jest Prezes K., ma uprawnienia prawodawcze, a jako część Zgromadzenia Narodowego uprawnienia konstytucjodawcze. Te uprawnienia/zadania są realizowane metodami politycznymi - i już.

Bieda z politykami (i ich przekonaniem o własnej omnipotencji) tkwi w tym, że w obecnym ustroju państwa polskiego sposoby i efekty politycznego kształtowania prawa podlegają kontroli ze strony władzy sądowniczej. Poszczególne organy władzy sądowniczej - sądy i trybunały - zobowiązane są rozpatrywać wnioski obywateli oraz instytucji państwowych i obywatelskich o wszczęcie takiej kontroli i podanie jej wyników - w formie orzeczeń - do wiadomości i stosowania. Jedynym aktem prawnym, który nie może być poddany takiej instytucjonalnej kontroli jest konstytucja.

Prezes K. zarządza - z racji swojej prezesury - członkami swojej partii, także tymi, którzy uzyskali mandaty poselskie i składają się na większość sejmową. Metodami politycznymi Prezes K. oddziałuje także na posłów z innych partii współtworzących większość (Solidarna Polska i Polska Razem). Oprócz (na wpół formalnego) zarządzania większością sejmową Prezes K. (całkiem już nieformalnie) oddziałuje na wyłoniony przez większość sejmową Rząd RP i wybranego bezpośrednio Prezydenta RP - czyli na władze wykonawcze państwa polskiego.

Jednak poza oddziaływaniem Prezesa K. znajduje się cała domena władzy sądowniczej, w tym jeden z jej organów, Trybunał Konstytucyjny. Wynika to z konstytucyjnego ustroju państwa, opartego o zbiór zasad zasad prawnych, w tym zasadę trójpodziału władzy. Dopóki konstytucja nie zostanie zmieniona, w państwie polskim obowiązują zasady prawne, które ona wyraża - a także jej obecne zapisy traktowane literalnie.

Kluczowe - także dla Prezesa K. - jest zrozumienie, że wbrew powszechnemu mniemaniu, nad polskim porządkiem prawnym dominują nie tylko literalne zapisy konstytucji, ale także zasady prawne, które ona wyraża. Jedną z takich zasad, na którą Prezes K. powołał się przedwczoraj, jest polityczna bezstronność sędziów Trybunału konstytucyjnego, a szczególnie jego Prezesa (R.).

Prezes K. oświadczył, że Prezes R. rażąco i systematycznie łamie zasadę bezstronności politycznej organów władzy sadowniczej. Ma to wynikać z tego, że Prezes R. z góry kwestionuje metody i efekty politycznej pracy Prezesa K. i jego podwładnych.

Rzecz jasna kontrola i orzekanie - w sprawach ukształtowanych w drodze politycznej - ma skutek także polityczny. Nie da się inaczej.  Wszystko, co zostanie sprowadzone do oceny w kategoriach politycznych będzie miało taki wymiar i cechy - nawet stanie przodem lub tyłem do mówcy na partyjnym wiecu - bez względu na to, czy było politycznie motywowane.

Jednak Prezes R. - zdaniem Prezesa K. - jest przeciwny programowi partii Prezesa K. i metodom realizacji tego programu z pozycji przeciwnych partii politycznych. Jest to oczywiste pustosłowie, bo Prezes R. nie przewodzi żadnej partii, nie formułuje założeń programowych opozycji, ani nie propaguje poglądów politycznych - co najwyżej wskazuje i objaśnia w przestrzeni publicznej zasady prawne jakimi się kieruje przewodnicząc z urzędu Trybunałowi Konstytucyjnemu.

Pomiędzy zasadami prawnymi, jakimi kieruje się, na podstawie konstytucji, Prezes R., a zasadami prawnymi porządku politycznego państwa, jakie założył w swoim programie Prezes K., istnieją rozbieżności, żeby nie powiedzieć sprzeczności. W tym sensie Prezes R. jest rzeczywiście przeciwnikiem politycznym Prezesa K.

Prezes K. nie ukrywa, że chce zmienić obecne podstawy ustrojowe państwa polskiego, rzecz jasna tym samym niektóre elementy jego porządku prawnego, więc, rzecz jasna. chce nowej interpretacji zasad prawnych ustroju Rzeczypospolitej lub ich innego katalogu. Nową interpretację zasad można - od biedy - zawrzeć w ustawach, do uchwalenie których wystarcza zwykła większość parlamentarna. Obecna praktyka ustawodawcza Prezesa K. wokół ustawy o TK zmierza właśnie do nowej interpretacji trójpodziału władzy, przez poddanie TK zależności od władz ustawodawczych i wykonawczych. Trybunał poddany takiej zależności ma utracić możliwość orzekania w oparciu o dotychczasowego ducha konstytucji.

Jest to cel jasny, oczywisty i czytelny w świetle wypowiedzi Prezesa K. Na przeszkodzie tego stoi Prezes R., który równie jasno i oczywiście stoi na gruncie interpretacji zasad konstytucyjnych w dotychczasowym duchu. Prezes R. nie jest politycznym podwładnym Prezesa K. (ani niczyim innym), a tylko odczytuje i stosuje prawo jak mu nakazuje jego wiedza prawnicza i niemała praktyka orzecznicza. Ta wiedza i praktyka pozwalają mu oceniać program polityczny Prezesa K. jako wymagający zmian Konstytucji. Prezes K. wie o tym doskonale, równie dobrze jak to, że nie dysponuje do tego odpowiednią większością. Dlatego Prezes K. gra na małoduszność i głupotę posłów części opozycji, którzy pójdą na zmiany w konstytucji dla świętego spokoju, zmęczeni konfliktem politycznym, którego meritum nie rozumieją.

Poza tym Prezes K. chce zmęczyć społeczeństwo i znaleźć w nim poparcie starą metodą jednoczenia "ludu" wokół walki ze wspólnym wrogiem, postacią demoniczną i bezwzględną, o złych intencjach i zamiarach. Prezes K. postanowił, że najkorzystniejszą dla niego personifikacją takiego wroga będzie jego kolega z uniwerku, Prezes R.

Dla uwiarygodnienia tej kreacji Prezes K. dysponuje głównym nurtem mediów, kadrowym aparatem propagandowym, sprawdzoną metodą rzucania odium na wybrane jednostki i potężnym nośnikiem mentalnym - zwyrodniałym egalitaryzmem, przesiąkniętym hasłami pogardy dla elit.

Prezes R. nie dysponuje niczym oprócz możliwości wypowiadania się w imieniu swego Urzędu. Z racji szacunku do jego powagi musi być jednak powściągliwy wobec barbarzyńców godzących w jego osobę i urząd z nakazu Prezesa K. Nikt Prezesa R. nie broni, bo ten nie jest z jakąkolwiek partią związany i małoduszne gnojki polityczne nie będą ryzykować oczek swoich sondaży w obronie Prezesa R. przed dzikimi, ale potężnymi, skoordynowanymi atakami personalnymi w przestrzeni publicznej.

Prezes R. został na forum publicznym praktycznie sam, wydany na pastwę Prezesa K. bez możliwości jakiejkolwiek obrony. Zachowuje godną szacunku konsekwencję i niezłomne przekonanie o prymacie prawa nad politycznymi manipulacjami.

Dlatego Prezes R. stał się obiektem organicznej, osobistej wrogości ze strony Prezesa K, który tej nie potrafi nawet ukryć. Popatrzmy na nich jak na parę zwyczajnych ludzi. Jarosław Kaczyński całe swoje życie polityczne oparł na podporządkowywaniu sobie innych i na grze losem podporządkowanych. Dla Kaczyńskiego człowiekiem użytecznym jest człowiek o przetrąconym poczuciu własnej godności - ktoś gotów dla kariery politycznej wyzbyć się własnego, osobistego etosu i zasad.

Nagle na jego drodze politycznej stanął niezłomny sędzia. Stanął i stoi nieporuszony - na straży zasad prawa i praworządności - nic w zasadzie z tego, prócz obrzucania go gnojem, nie mając.

Dlatego Kaczyński z Rzeplińskim nie pogadają sobie jak Prezes z Prezesem, ani człowiek z człowiekiem. Inne formaty ludzkie, inne osobowości, inne pojęcie o swojej misji między ludźmi, zupełnie inny stosunek do wartości kulturowych i cywilizacyjnych, których kształt i byt reguluje i chroni prawo. 

Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka