Już po szczycie NATO i pora na podsumowanie. Mam zgromadzone materiały z konferencji prasowych po spotkaniach dwustronnych mężów stanu. Mam przemówienia podsumowujące tych czy owych polityków. Zgromadziłem na koniec sporo komentarzy publicystów. I co? I nic. Jak na dziś nie da rady.
Aby oddzielić polityczną i dziennikarską paplaninę od twardych faktów i jednoznacznych sformułowań o podjętych postanowieniach poszukiwałem dziś w internecie deklaracji końcowej szczytu. Podobno coś takiego jest, ma ok.150 stron i stanie się powszechnie dostępnym dokumentem zawierającym warszawskie dokonania NATO.
Szczyt odbywał się na dwu - co najmniej - płaszczyznach oficjalnych. Jedna to niewidoczne, ostateczne korekty generałów i urzędników ze struktur wewnętrznych NATO do pakietu przygotowanych wcześniej dokumentów. Część z nich pozostanie tajna, część będzie ogłoszona.
Na tej płaszczyźnie sam szczyt to jakby uderzenie w gong - sygnał końca jednej fazy wzajemnych ustaleń i początek pracy nad kolejną turą. Tu deklaracja końcowa jest dokumentem kluczowym, bo wynikowym dla prac z minionych dwu lat - i wskazującym problemy, które będą rozpatrywane jako priorytetowe dla polityki NATO przez najbliższe dwa lata - do kolejnego szczytu, tym razem w Brukseli.
Sposób funkcjonowania tej płaszczyzny wskazuje, że NATO jest odrębnym podmiotem w polityce międzynarodowej. Niby to tylko pakt o charakterze militarnym, porozumienie suwerennych państw -ale jest to też odrębna czapa o charakterze politycznym, przed którą generałowie wielu państw salutują, uznając jej zwierzchność i starszeństwo. Nie tylko zresztą generałowie.
U bramy NATO stają też ekipy rządzące poszczególnych państw (nie tylko członkowskich), wnosząc swoje aspiracje i petycje. Polityczne tryby natowskiej machiny mielą te aspiracje i petycje na ostateczne decyzje - niekoniecznie zgodne z wnoszonymi postulatami.
W tym ujęciu sekretariat NATO jest nierychliwie działającym tworem biurokratycznym, czymś podobnym do Komisji Europejskiej w Unii. Głównym problemem tej struktury jest pogodzenie polityki NATO z polityką państw członkowskich. NATO - jako organizacja - udziela swoich gwarancji czy też zawiera porozumienia z państwami trzecimi. Są to fakty polityczne o znaczeniu usankcjonowanym prawem międzynarodowym. Zdarza się, że te gwarancje i porozumienia nie w pełni są zgodne z racją stanu państw członkowskich - jak choćby porozumienie między NATO a Rosją o ograniczonej obecności sił sojuszu w krajach wyzwolonych spod wpływu imperium sowieckiego.
W ciągu podobnym jak ustalenia z Rosją. NATO prowadzi negocjacje polityczne i zawiera porozumienia także z organizacjami międzynarodowymi - w tym z Unią Europejską. Nie zawsze tendencje polityczne czapy ponadpaństwowej o nazwie NATO sa zbieżne z tendencjami czapy ponadpaństwowej o nazwie Unia Europejska. Są to dwa formalnie niezależne podmioty polityczne, a odróżnia je nie tylko charakter statutowy (zakres i cel traktatów założycielskich), ale też skład uczestników.
Początki NATO i Unii sięgają przełomu czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wówczas można było mówić, że NATO to rzecz generałów, a Wspólnota Europejska to rzecz kupców i przedsiębiorców. (Przy rzucie okiem w historię trzeba jednak zauważyć, że w początkowych koncepcjach Wspólnoty Europejskiej była wspólna armia - niezależnie od funkcjonującego już wówczas NATO. Nikt z uważnych obserwatorów nie może powiedzieć jednoznacznie, czy koncepcja ta została wówczas bezpowrotnie odrzucona, czy raczej tylko odłożona na lepsze czasy.)
Odrębne cele i zadania Wspólnoty Europejskiej i NATO sprawiały, że obie organizacje uzupełniały się wzajemnie, a przynajmniej nie wchodziły sobie w paradę. Po upadku imperium sowieckiego i przejęciu jego schedy przez słabiutką Rosję waga NATO jakby zmalała, bo zniknął jego przeciwnik militarny w postaci Układu Warszawskiego.
W tym samym czasie rozpadła się kontrolowana przez sowietów organizacja spajająca gospodarki państw imperium - tzw. Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, czyli przeciwwaga dla Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (dzisiejszej Unii Europejskiej).
Pomiędzy Rosją a zachodem Europy pojawił się obszar państw dawniej zniewolonych, składający się na swego rodzaju ziemię niczyją. Z tego obszaru dwa państwa (Białoruś i początkowo Ukraina) wyraziły wolę zachowania więzi politycznych z Rosją (wchodząc w skład tzw. Wspólnoty Niepodległych Państw), reszta skierowała się ku zachodowi Europy.
Problemy z tą ziemia niczyją wyraźnie zróżnicowały tendencje polityczne obu "czap" zachodu Europy. Dla dokładniejszej analizy trzeba zaznaczyć, że pierwotna Wspólnota Europejska - sześć państw - rozrosła się i obejmowała większość zachodniej Europy. Wspólnota "kupców i przedsiębiorców" na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych była już w miarę samodzielną i zintegrowaną siłą polityczną z aspiracjami do odgrywania samodzielnej roli politycznej na arenie międzynarodowej.
Ta tendencja do odrębnej i samodzielnej roli Wspólnoty Europejskiej stanęła w opozycji do dominującej roli politycznej NATO na tym obszarze. NATO bowiem było eksponentem nie tylko państw europejskich, ale także - i przede wszystkim - woli Stanów Zjednoczonych wobec spraw Europy.
Pierwotnym celem NATO wobec ziemi niczyjej między Rosją a Europą była finlandyzacja tego obszaru (status pojedynczych, neutralnych państw) i niech się dzieje wola nieba. Wspólnota Europejska tymczasem założyła zbliżenie gospodarcze z tymi państwami - co ze względu na systemową niekompatybilność było procesem skrajnie trudnym. Kolejnymi krokami miała być współpraca, a dopiero dalszą perspektywą pełnoprawna integracja. Jakby nie patrzył długi marsz, bo u celu stały przecież nie tylko porozumienia gospodarcze, ale cały kompleks spraw prawno-ustrojowych i ekonomicznych.
O wolnym tempie procesów integracyjnych zadecydowały Niemcy - mające jako priorytet ucywilizowanie odzyskanej części wschodniej swego terytorium. Była więc prędkość A+ dla integracji obszaru byłej NRD z Europą i prędkość B i B- dla reszty.
Zakładano wówczas - tak w Berlinie, Brukseli jaki i w Londynie i Waszyngtonie, że wychodzenie państw ziemi niczyjej z zapaści i systemowej niewydolności gospodarczej będzie procesem o miernych perspektywach realizacyjnych w skali dziesięcioleci.
Okazało się jednak, że znaczna determinacja w procesie przemian wewnętrznych niektórych krajów ziemi niczyjej (w tym Polski) umożliwia szybsze zbliżenie cywilizacyjne między dwoma światami. Doszło do swego rodzaju wyścigu o wpływy na tym obszarze. Anglicy i Amerykanie postawili na budowę swoich wpływów z wykorzystaniem struktury i roli politycznej NATO - bo w tej organizacji Stany Zjednoczone posiadały i posiadają rolę dominującą.
Tak więc pierwszą furtką do świata zachodu stało się dla Polski NATO (jako narzędzie USA). Otwarcie tej furtki wiele nie kosztowało. Wystarczyło parę wizyt, porozumień i podpisów - wszystko w rzeczywistości mniej lub bardziej rzetelnych deklaracji. Polska łyknęła "zachód po amerykańsku", a Ameryka łyknęła Polskę po swojemu. Za niewielkie, a właściwie za żadne pieniądze, zdobyła eksponenta swoich zamiarów i interesów - weszła na ziemię niczyją. Wszystko pięknie i bezboleśnie, wprost na nagłówki gazet - jesteśmy sojusznikami, od wieków przyjaciółmi i w ogóle - Kościuszko, Pułaski. Kukliński... Jednocześnie skrzętnie ukrywano hipokryzję Stanów Zjednoczonych. Weszliśmy do NATO jako członek drugiej kategorii - całkiem formalnie, bo zakres naszego członkostwa ograniczają porozumienia NATO z Rosją.
17 lat musiało minąć, aż dosłużyliśmy się - wpływając politycznie na zaostrzenie sytuacji w regionie - na nieznaczne polepszenie warunków naszej obecności w NATO. Jakie to dokładnie warunki i jakie są (jeżeli są) perspektywy ich dalszego polepszenia jest zapewne zapisane w końcowej deklaracji warszawskiego szczytu NATO.
Poczytamy, przeanalizujemy i zobaczymy. Dlaczego zatem piszę te notkę? Bo wkurzają mnie polityczne tromtadracje na podsumowanie szczytu. Każdy kto chce wydobywa z całości to co chce, pomija co chce, interpretuje na tle jakim chce - i na takich podstawach buduje podsumowanie "historycznych" konsekwencji warszawskiego szczytu dla Polski.
Tymczasem, obok stacjonowania wojsk NATO czy USA w Polsce, mamy problemy znacznie bardziej istotne dla kształtowania perspektywy przyszłości. Są to zwłaszcza perspektywy politycznej (i gospodarczej) współpracy transatlantyckiej z uwzględnieniem następstw brexitu - co za tym idzie kształt stosunków UE - USA. Te ostanie wpływają na decyzje polityczne NATO i odwrotnie - tendencje polityczne dominujące w NATO będą wpływały na stanowisko UE wobec współpracy transatlantyckiej i wspólnych przedsięwzięć obu organizacji. W tym sensie dokument końcowy szczytu, w części opisującej problemy do rozwiązania w przyszłości jest źródłem cennych informacji o tendencjach w NATO.
Przez 12 lat członkostwa w Unii zaszliśmy w niej dalej niż przez 17 lat w struktury NATO - przynajmniej jeśli idzie o przyznawaną nam wagę polityczną. Coraz częściej będziemy musieli współuczestniczyć w rozwiązywaniu konfliktów NATO-UE, opowiadając się po którejś ze stron. To są perspektywy wyboru naszej drogi na przyszłość, a nie czekanie na jeden, dwa, trzy tysiące żołnierzy przysłanych tu po to, by jeden czy drugi polityczny błazen mógł grać rolę męża opatrznościowego - wcale niekoniecznie w naszym, polskim interesie.