Obłok Obłok
234
BLOG

O praktyce integracji

Obłok Obłok Polityka Obserwuj notkę 3

Pierwszy etap zbierania doświadczeń obecnej integracji europejskiej rozpoczął się 5 maja 1949 roku powołaniem do życia Rady Europy. Ta inicjatywa 10 państw - Wielkiej Brytanii, Francji, krajów Beneluxu, Włoch oraz Irlandii, Danii, Szwecji i Norwegii (w chwili powstania bez Niemiec) rozwinęła się odrębnym torem niż późniejszy zaczątek Wspólnoty Europejskiej, zainicjowany dwa lata później - bez Wielkiej Brytanii i jej irlandzko-skandynawskiej asysty. 

18 kwietniu  1951 roku  Zachodnie Niemcy, Francja, Włochy i trzy kraje Beneluxu podpisały traktat paryski o utworzeniu Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (EWWiS). Traktat wszedł w życie rok później i jego realizacja przyśpieszyła rozwój gospodarczy stowarzyszonych państw. 

Wspólnota Europejska pączkowała z EWWiS-u wcale niełatwo. U samych początków padły dwie założone wcześniej, uzupełniające inicjatywy integracyjne - wspólnota obronna i wspólnota polityczna.
Program EWO zakładał utworzenie 13 wspólnych, jednakowo umundurowanych dywizji, program EWP zakładał wspólną reprezentację szóstki państw na arenie międzynarodowej - jako jednego podmiotu. 

EWO padło ze względu na szczególną, podówczas, sytuację Niemiec. Przede wszystkim Zachodnie Niemcy uchylały się od zawarcia traktatu pokojowego, więc formalnie, mimo powstania RFN jako państwa, pozostawały jakby w stanie wojny i miały ograniczoną suwerenność. Niby alianci zaprzestali  formalnej okupacji w 1949 roku, ale Niemcy musieli zagwarantować im swobodny pobyt ich wojsk na swoim terytorium i uznać jako gwaranta swojej - zaznaczali wyraźnie - zjednoczonej państwowości. 

(Nie miejsce tu na opisywanie meandrów powojennej historii Niemiec, niemniej wielu może zaskoczyć fakt, że RFN została państwem w pełni suwerennym dopiero w październiku 1990 roku. Niemcy Zachodnie mogły zostać suwerenne wcześniej - ale tym samym uznałyby odrębny byt państwowy części wschodniej. Wolały więc czekać na możliwość połączenia w jedno całego swego powojennego terytorium jako formalny wasal Ameryki - by połączyć w jednym akcie odzyskanie suwerenności  dla zjednoczonych Niemiec. To godna uwagi polityczna pragmatyka wdrożona konsekwentnie w ramy prawa międzynarodowego. Siedzieli cicho i spokojnie, nie bulgotali pozersko o swobodach   i suwerennościach - by w końcu dosięgnąć dwu celów jednym strzałem).

Do rzeczy - idea wspólnoty obronnej została (wobec sprzeciwu Francji) zarzucona, co za tym idzie padła też idea wspólnoty politycznej (EWP). W latach zimnej wojny podmiot polityki międzynarodowej musiał mieć - jako podstawę - własny potencjał militarny. Dlatego z początku szóstka integrowała się jako wspólnota węgla i stali. Nie miała wspólnej armii, nie sięgała więc po suwerenność możliwą dla politycznej zbiorowości państw.

Europa lat pięćdziesiątych wcale nie była dwoma skrzepami po dwu stronach żelaznej kurtyny. Wschód był zależny od Kremla i tylko zdarzenia  w tym centrum (śmierć Stalina) niosły możliwość (niewielkich) zmian w wewnętrznych i zewnętrznych tendencjach  politycznych bloku komunistycznego.

Wtedy - i przez kolejne 40 - lat  Polska ćwiczyła przymusową "integrację" pod butem systemu sowieckiego. 
Tymczasem za żelazną kurtyną  zachód Europy -  poza naszą praktyką i świadomością doświadczeń - eksperymentował i podejmował różne kierunki dobrowolnej integracji,  o kształcie wynikającym z kompromisowych porozumień udziałowców. 

W naszych doświadczeniach integracja w dowolnym ugrupowaniu państw  kojarzy się z musem uznania dominacji państwa wiodącego. Tak było pod dominacją sowietów i stąd dla wielu z nas  już samo pojęcie  integracji oznacza podporządkowanie, a nie współudział na dobrowolnych, dopracowanych kompromisami zasadach. 

Kiedy zachód Europy uczył się współistnieć w jedności, my uczyliśmy się alternatywy między poddaństwem a buntem, a jedność kilku państw mogła wynikać co najwyżej ze wspólnej niewoli.  Sporo tego zostało w naszej mentalności i sposobie postrzegania świata. 

Po stronie zachodniej panował nieustanny ożywczy ferment generowany dość swobodnie przez wszystkie właściwie państwa - niezależnie od woli ówczesnego dominatora świata zachodniego, Stanów Zjednoczonych. 
Powstanie NATO wcale nie ograniczyło tych tendencji - wprost przeciwnie. Nie był to pakt, w którym generałowie państw członkowskich klęczą u wrót Pentagonu (jak to dziś - chyba -  mają chłopcy Macierewicza, w spadku po poprzednikach - ongiś klęczących u wrót Kremla). 

Dominacja militarna Stanów Zjednoczonych wcale nie była przyczynkiem do aktów serwilizmu. Udział w pakcie był (i jest) do bólu pragmatyczny - minimum udziału i maksimum świętego spokoju - przy dbałości o niezależność od wpływów bossa zza oceanu.
Rej tu wodziła Francja - na drugim biegunie od zawsze stała silnie związana z USA Wielka Brytania - trochę poddany, trochę tak naprawdę jedyny prawdziwy  europejski sojusznik Wielkiego Brata. 

Dlatego procesy integracyjne  - po śmierci Stalina - zaczęły przebiegać niezależnie od blaknącego widma bezpośredniej konfrontacji militarnej wschodu z zachodem Europy. W połowie lat pięćdziesiątych doszło do rozpoczęcia konstrukcji najbardziej znaczącego układu w dziejach integracji europejskiej. 
W 1955 rozpoczęto pracę nad czymś, co w 1957 roku ostatecznie wyraziły dwa akty prawne:
-Traktat ustanawiający Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG)  oraz 
-Traktat ustanawiający Europejską Wspólnotę Energii Atomowej  (Euratom)

Pierwszy z tych traktatów stał się później  formalnym zaczątkiem dzisiejszej Unii Europejskiej. Oba były wynikiem strategicznego kompromisu między Francją a pozostałymi krajami szóstki. 
EWG otwierało wspólną (uwolnioną od państwowych protekcjonizmów) politykę gospodarczą, co nie było po myśli Francji, Euratom zakładał współpracę w zakresie energetyki jądrowej (pokojowego, he he he, wykorzystania energii jądrowej).  Francja stawała się krajem skupiającym wspólne osiągnięcia technologiczne w dziedzinie atomistyki - dało jej to pozycję europejskiego  lidera w zakresie technologii elektrowni atomowych, ale to nie wszystko. W 1960 roku Francuzi dorobili się wreszcie swojej  bomby atomowej, a przeciwni temu Amerykanie mogli im nadmuchać... 
 
Ten przykład świetnie ilustruje pragmatykę kompromisu i wzajemnych korzyści z integracji. 

Zatrzymajmy się jednak na owym 1957 roku. Szóstka jest zintegrowana na trzech różnych ODRĘBNYCH obszarach. Funkcjonuje wtedy EWWiS jako wspólnota wówczas  podstawowa, ale zawarta z ważnością na 50 lat - rzeczywiście wygaśnie dopiero w 2002 roku. Euratom jest i pozostanie odrębną wspólnotą. Tak funkcjonuje po dziś dzień - poza systemem administracji  Unii Europejskiej.
W 1957 roku zapisano: "EWG i Euratom będą dzielić Wspólne Zgromadzenie z EWWiS, tak samo jak w przypadku Trybunału Sprawiedliwości. Jednak nie będą korzystały wspólnie z Wysokiej Władzy EWWiS". Nowym wspólnotom przypisano odrębne ciała wykonawcze.  Trzeba to odczytać jako spojrzenie w daleką przyszłość - mogły funkcjonować różnie, wobec różnych możliwych wewnętrznych i zewnętrznych sytuacji politycznych. Było to zarazem  otwarcie różnych tendencji integracyjnych. Bez pokazowych, ideologicznych fajerwerków, bez  inicjatywy o trwałości płonącego wiechcia słomy, oświetlającego triumfalnie  oblicze zwycięskiego wodza.  

Rozpoczyna się za to żmudny proces budowania organu reprezentującego szóstkę państw, zintegrowaną traktatowo w trzech różnych wspólnotach - na zewnątrz, jako jeden podmiot polityki międzynarodowej. To co nie wyszło parę lat wcześniej, przy próbie  konstrukcji wspólnoty politycznej, wraca - w innym kontekście organizacyjnym, bez podpórki w postaci wspólnej armii. Połączenie elastyczności w wykorzystaniu uwarunkowań zewnętrznych z konsekwencją w realizacji pierwotnie założonego celu. 

Na początku każda ze wspólnot miała a swój organ wykonawczy. Były to Wysoka Władza EWWiS. Komisja EWG i Komisja Euratomu (i dalej tylko te same 6 państw w każdej ze wspólnot). Może się to wydawać idiotyzmem - ale tak naprawdę nikt na świecie jeszcze nie ćwiczył tak zaawansowanej integracji, bo doświadczenia dawnych monarchii imperialnych były tu  raczej bezużyteczne. Istotą różnicy był brak podmiotu dominującego - a władze wykonawcze wspólnot mają być wyłącznie służebne wobec litery traktatów.
Zbieranie doświadczeń trwało 8 lat. Dopiero w 1965 roku, na mocy traktatu fuzyjnego, powstała instytucja scalająca te trzy organy - Komisja Wspólnot Europejskich z jedną Radą Ministrów. 

Minęło  wtedy 15 lat od zamysłu do pełnej realizacji idei połączenia interesów sześciu państw pod odrębną, powołaną przez nie administracją. Tak naprawdę te państwa wówczas straciły sporo suwerenności - najpierw ograniczyły ją  przyporządkowaniem się podpisanym traktatom, a później przez przyporządkowanie się obcemu (innemu niż organ państwa) ciału wykonawczemu, powołanemu do wykonywania postanowień traktatów. O dziwo - żadna siła ich do tego nie zmuszała. Same od zera  stworzyły ten mechanizm. 

W tym samym czasie tzw. peerel obchodził uroczyście XX-lecie podporządkowania woli obcego mocarstwa. Komunistyczny władca Gomółka kombinował wokół jakiejś tam polskiej wersji bolszewizmu w ramach "wspólnoty"  gospodarczej o nazwie RWPG, a generałowie szczali w gacie z radości, że ich instytucja nadrzędna nazywa się Pakt Warszawski a nie Moskiewski. Niektórzy rozmyślali, jakby w tej komunistycznej "integracji" pograć o odrobinę mniej dolegliwe niewolnictwo., ale ostrożnie, żeby nie przesadzić - bo można dostać w dupę.
Ten polski dorobek "doświadczeń integracyjnych" trwał jeszcze 25 lat i Polacy wyszli z niego okaleczeni kompletnym brakiem zrozumienia procesów politycznych, jakie zachodziły w zachodniej części naszego kontynentu. 
Te nasze doświadczenia - a raczej ich brak - podzielają inne państwa z dawnego bloku niewolniczego. Jakże się cieszymy, że nie tylko my jesteśmy ignorantami i jakże nam miło, ze nie musimy się edukować i zrozumieć  - bo podobnych nam głąbów nie brakuje i możemy sobie z nimi pogadać jak "suwerenny demokrata" z "suwerennym demokratą". 

To kompletne zapóźnienie znacznej części naszej klasy politycznej wynika z długoletniego panowania sowieckiego - które wymagało pełnej zgody, lub pełnej niezgody. Zabrakło nam, z woli historii,   ćwiczenia elastyczności i   kompromisu - które w naszej mentalności trącą czymś nieomal haniebnym. 

Może jednak powoli warto zacząć kojarzyć na czym polega  i jak się rządzi świat, do którego trafiliśmy po zrzuceniu kajdan. I wreszcie zauważyć, że tych kajdan nie mamy i nie ma już czego zrzucać. 
Może wreszcie trzeba odejść od nawyków nieszczęśnika zwolnionego po długoletnich galerach, dla którego kajdany są wciąż punktem odniesienia -  więc myśli, że otoczenie nie pragnie niczego innego, niż tylko z powrotem go zakuć, a łańcuch otaczający parking dla samochodów  jest symbolem zniewolenia. 

Przyszliśmy na gotowe z bagażem odmiennych doświadczeń i nimi chcemy pojąć to, co powstało w odmiennych warunkach. Warto najpierw jednak zrozumieć jak powstawało coś, co chcemy gwałtownie zmieniać na swój, poszarpany złą przeszłością,  strój. 

PS. Na marginesie - doświadczenie imperium brytyjskiego są w niektórych wymiarach podobnie różne od kontynenntanych jak sowieckie. 

Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka