Obłok Obłok
459
BLOG

Hańba - czyżby dla "niemieckich kobiet"?

Obłok Obłok Społeczeństwo Obserwuj notkę 30
Czytam dziś kolejne wynurzenia o "hańbie niemieckich kobiet".  Krew mnie zalewa. Qui bono?
 
Niemcy mają opracowane i wdrażane od lat procedury wchłaniania ludności napływowej - uwzględniające tempo asymilacji w wymiarze pokoleń, w zależności od różnic kulturowych dzielących przybyszów od rdzennej ludności. 
Z grubsza polega to na ustaleniu, że zdolności adopcyjne Niemiec obejmują liczbę przybyszów w stadium asymilacji na poziomie 8,5 do max.10% ogółu ludności.
Przyjmuje się za zasadę, że - dla kultur zdecydowanie różnych -  jednostka zasymilowana to urodzone w Niemczech dziecko imigranta - po przejściu edukacji na poziomie gimnazjalnym.
Osiągnięcie tego etapu oznacza, że zarówno dziecko jak i jego rodziców uważa się za zasymilowanych, co stwarza "wakaty" dla kolejnych przybyszów. (Nie ma tu automatyzmu, stan rzeczy weryfikują urzędu dla cudzoziemców (Auslanderbehorde), a przede wszystkim służby socjalne różnych szczebli i aparat oświatowy. 
Wszystko to działa z typowo niemiecka skrupulatnością.
 
Obecny kryzys imigrancki wynika z zaszłości historycznej - nie uwzględniono bowiem procesu asymilacji Niemców z obszaru postkomunistycznego. Wliczono ich od razu  do parytetu ludności rodzimej, mimo że spora część tej populacji miała długoletnie problemy z asymilacją do społeczeństwa otwartego - nie stanowili zatem pełnowartościowej dominanty kulturowej  dla obcokrajowców (otoczenia wzorcowego). 
 
Drugi aspekt to wielkość ubiegłorocznej imigracji. Był to po prostu zbyt wielki jednorazowy "zastrzyk". Objęcia wszystkich przybyszów pełnymi procedurami, w ich wypracowanej od lat formule, stało się niemożliwe.
 
Władze Niemiec poszły na ryzyko - wyliczyły, że wg. wskaźnika procentowego Niemcy mogą przyjąć ok. 1,25  mln ludzi bez zaburzenia ustalonej równowagi demograficznej i otworzyły granice - zdając sobie sprawę, że system administracyjny nie jest przygotowany na taki napływ jednorazowy.
Nie była to decyzja samobójcza - ale zakładająca kilkuletnie perturbacje cyklu pierwotnej asymilacji takiej masy przybyszów ( więc jakiś natłok  kłopotów, które będą rozwiązywane systemowo w dłuższej perspektywie).
Niemcy sobie poradzą - i na pewno nie jest to nasze zmartwienie. 
Niemcy doskonale wiedzą, że to one, a nie Polska (czy inne kraje wschodu UE) są wymarzonym celem większości  imigrantów. Wystosowały apele, aby te państwa pomogły w rozładowaniu pierwszego impetu napływu do Europy - w skali dla każdego z tych państw niewielkiej, ale łącznie odciążającej na jakiś czas niemiecki aparat administracyjny, aż ten ogarnie problem.
 
Spore zdziwienie i niezadowolenie wzbudził nasz (i innych krajów postkomunistycznych) sprzeciw wobec przyjęcia części  imigrantów zmierzających do Unii - ale przecież docelowo do państw bogatszych. 
Sugerowana dla nas liczba była mniejsza niż jedna dziesiąta procenta naszej populacji ! 
 
Dziś Niemcy mają z imigrantami - spodziewane i zapewne przejściowe -  nabrzmiałe problemy. My mamy  dla nich krokodyle łzy nad losem "niemieckich kobiet". Te pełne hipokryzji, podszyte ukrytą satysfakcją, "ubolewania" i próżne pouczania  są zwyczajnie  podłe, bo nie mamy żadnej etycznej podstawy dla ich wysnuwania. 
Odwróciliśmy się od tego problemu swoim powszechnym sprzeciwem wobec przyjęcia uchodźców, dając tym wyraz, że nie umiemy go ogarnąć. Skąd zatem ten nagły przypływ "empatii" - płynący z gęby do gęby wartkim  strumieniem pozorów. 
 
Ludzie! 90-milionowe Niemcy przyjęły na siebie los ponad miliona wędrowców, a 38-milionowa Polska nie potrafi uporać się mentalnie z perspektywą  kilkunastu tysięcy. Potrafimy tylko obłudnie mleć ozorami.
 
Domagamy się dla siebie pozytywnych ocen i szacunku. A czym na to zasługujemy? 
Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo