Przyznam, że wielokrotnie rozważałem model konsolidacji społeczeństwa Ukrainy przez zmniejszenie lub podział jej terytorium. Nie od dziś wiadomo, że wschodnia Ukraina jest zdominowana przez etnos (pro)rosyjski. Od czasu odejścia Kuczmy problem relacji z Rosją był zagwozdką dla kolejnych władz w Kijowie - a przeszkodą w kursie na niezależność była właśnie rosyjskojęzyczna ludność tego kraju. Od lat było wiadomo, że otwarty kurs antyrosyjski na Ukrainie wpędzi to państwo w konflikt wewnętrzny, co zresztą się stało.
Sądziłem, że wyraźne i formalne rozdzielenie Ukrainy na trzy naturalne części - wschodnią, centralną i zachodnią rozwiąże problem różnych odcieni tożsamości narodowej Ukraińców. Nie sądziłem, co prawda, że konflikt narodowościowy na Ukrainie przybierze krwawe formy, ale uważałem, że jego zarzewie jest przeszkodą w rozwoju tego państwa i każda kolejna władza jest w jakiś sposób nim skrępowana. Zdecydowany zwrot w stronę Rosji byłby źle widziany na zachodzie kraju, a ruch przeciwny wzburzy wschód.
Zróżnicowanie etniczne Ukrainy mogło być przeszkodą, ale - przy odpowiednim ustawieniu problemu - mogłoby stać się atutem Ukrainy.
Przy rozdziale Ukrainy na trzy terytoria - (ewentualnie czwarte - Zakarpacie), które uzyskałyby samodzielność w wyborze języka urzędowego, modelu oświaty i preferencji kulturowych - problem kształtowanej na siłę jednolitej tożsamości narodowej Ukraińców zniknąłby w sposób naturalny.
Otwarłaby się za to nowa perspektywa - naturalne poszukiwanie cech wspólnych, czyli istotnego korzenia narodu ukraińskiego. Narodowość ta mogłaby się kształować w swoim bogactwie, a nie narzucania jednego modelu innym.
Więzy rodzinnej tradycji, przez wieki związanej z czymś co nazywamy w domu Polską Ukrainą (czasem mówimy - po dziadku - "nasza ruś"), kazały mi rozpatrywać wariant ekstremalny, czyli zawrócenie koła historii. Miał to być częściowy rozbiór Ukrainy, gdzie Rosja objęłaby ziemie Zadnieprza z linią graniczną od Charkowa do Dniepropietrowska, a dalej wzdłuż Dniepru do morza, a polska objęłaby ziemie ukraińskie z czasów II Rzeczpospolitej. Centrum - z Kijowem jako stolicą, pozostałoby Ukrainą właściwą - niepodległą. Tak umniejszony kraj byłby bardziej sterowalny i pozbawiony napięć narodowościowych.
Wszystko to było bardziej hipotetyczne, niz realne. Nawet gdyby zarysowała się faktyczna możliwość przeprowadzenia takiego podziału byłbym ostrożny w realizacji, bo przypadłby nam w udziale kąsek zapóźniony infrastrukturalnie i słaby gospodarczo. Jeszcześmy się nie uporali z naszymi przekształceniami, a już musielibyśmy łyknąć kawał terytorium, na który zwyczajnie nie byłoby nas stać. Byłem w Niemczech w okresie ich zjednoczenia i widziałem gigantyczne nakłady rzucone na wschód, aby wyrównać zapóźnienie cywilizacyjne dawnego DDR-u, a mimo to pojawił się niekorzystny uboczny skutek - w postaci wyludniania się tamtych obszarów. Nie sądziłem, żebyśmy byli w obecnym stanie naszego rozwoju podjąć się trudu przyłączenia zachodniej Ukrainy - ze względów czysto ekonomicznych.
Przyznam się, że w tamtych rozważaniach nie wziąłem pod uwagę jeszcze jednego czynnika, decydującego ponad ekonomiką, który objawił się z wielką mocą w ostatnim roku. Otóż nie sądziłem, że zachodnia Ukraina jest ciągle macierzą ukraińskiego wojującego nacjonalizmu. Sądziłem, że popłuczyny tych wszystkich OUN-ów zwiały razem ze swoimi hitlerowskimi protektorami na Zachód, a reszta została spacyfikowana przez tamtejszych sowietów.
Kuszącą perspektywa powrotu do Polski naszych ziem historycznych wiązałaby się z włączeniem do państwa polskiego grupy etnicznej wyraźnie nam wrogiej. To, że dzisiaj nacjonaliści z zachodu Ukrainy maszerują na wschód przeciw wpływom rosyjskim wcale nie znaczy, że pokochali Polskę. Silna i zdeterminowan mniejszość narodowa włączona w nasze granice zaktywizowałaby też mniejszość już w Polsce istniejącą - Ukraińcy szacują ją na ok. 300 tysięcy, chociaż w spisie w 2011 roku tylko niecałe 30 tys. obywateli Polski zadeklarowało narodowśc ukraińską jako jedyną. Dzisiaj ta mniejszość wojuje o wsparcie Polaków dla interesów Ukrainy głównie słowem - w mediach i internecie. Strach pomyśleć, co by było, gdyby czarne sotnie miały powstawać w naszych granicach!
Z tego też względu przyłączenie zachodniej Ukrainy do Polski byłoby pociągnięciem mocno ryzykownym. Jeżeli Putin zasugerował taki krok, to rozwiązałby swoje problemy z Ukrainą, a my mielibyśmy do łyknięcia trującą ropuchę.
Pochylając się ze smutkiem nad losami Polskiej Ukrainy, oderwanej od macierzy niemal bezpowrotnie, nie popadam w rozpacz. Świat idzie w kierunku coraz mniejszego znaczenia granic. Jeszcze 40 lat temu mogłem pomarzyć, że w dowolnej chwili, gdy tylko mi coś strzeli do głowy, wsiądę do auta i wyskoczę do Berlina czy Paryża - tak jak do Szczecina czy Krakowa.
Być może emocje na wschodzie opadną i za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat mój syn czy wnuk siądzie w samochód na urlopową włoczęgę przez Wilno do Petersburga, dalej przez Nowogód do Moskwy i stamtąd do Kijowa, mając w kieszeni tylko dowód osobisty i kartę bankową, a u końca podróży posiedzi chwilę na wołyńskim kamieniu, który został z domu jego pradziadów.